ŻYCIE MOJE ODDAJĘ
Ks. Franciszek Blachnicki - Życie moje oddaję Seria wydawnicza: SZKOŁA MODLITWY
Posiadać siebie w dawaniu
siebie
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie
swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15,13). Tylko do osiągnięcia takiej miłości
zmierzają wszystkie wysiłki, jakie podejmujemy na drodze naszego życia
wewnętrznego. Tylko w ten sposób bowiem możemy się upodobnić do naszego Pana i
razem z Nim wejść w tajemnicę życiodajnej śmierci. Jedynie oddanie życia z
miłości pozwoli nam doświadczyć miłości Ojca, który w śmierci nie opuszcza, ale
na dar życia odpowiada darem życia - życie za życie, miłość za miłość.
W kolejnym tomiku serii „Szkoła modlitwy" przekazujemy zbiór
homilii ks. Franciszka Blachnickiego, które pomogą nam kroczyć drogą
przechodzenia przez śmierć do życia i przygotowywania się przez całe życie na
ten najważniejszy akt oddania życia z miłości w chwili śmierci, a także odkryć
radość płynącą z przeżywania prawdy, że umieranie z miłości nie jest
pozbawione sensu, bo staje się źródłem nowego życia dla innych. Jezus Chrystus
pierwszy przeszedł tę drogę i jest dla nas Świadkiem Wiernym: miłuje Mnie Ojciec, bo Ja
życie moje oddaję, by je znów odzyskać (J 10, 17).
Większość tekstów została spisana z kaset magnetofonowych i opracowana
już po śmierci Autora. Tytuły i śródtytuły oraz opuszczenia, zaznaczone w
tekście kropkami w nawiasie kwadratowym, pochodzą od redakcji.
Pieśń o cierpiącym słudze Jahwe, w której prorok Izajasz
tak realistycznie opisuje mękę Mesjasza, iż nazwano go piątym Ewangelistą,
kończy się pozytywnym, radosnym akcentem. Ukazuje bowiem owoce śmierci
Mesjasza: Jeśli
On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży
(...) Po udrękach swej duszy ujrzy światło (...) Zacny mój Sługa usprawiedliwi
wielu (...) w nagrodę przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz (Iz 53, 10-12). Owocem śmierci
Chrystusa na krzyżu jest nowe życie i dla samego Mesjasza, i dla Jego
potomstwa. A
gdy wszystko wykonał, stał się sprawcą zbawienia wiecznego dla wszystkich,
którzy Go słuchają (Hbr 5, 9). Również według
świadectwa autora Listu do Hebrajczyków owocem śmierci Chrystusa na krzyżu jest
zbawienie wieczne dla wszystkich. Zbawienie wieczne, czyli życie wieczne.
Umierając na krzyżu, Chrystus obiecuje skruszonemu łotrowi życie: Dziś ze Mną będziesz w raju (Łk
23, 43). Będziesz właśnie tam, gdzie jest pełnia nowego życia, życie wieczne. W
różnych słowach dzisiejsza liturgia objawia nam tajemnicę życiodajnej śmierci.
To jest centralna tajemnica naszej wiary. Tajemnica paschalna Chrystusa.
Przejście przez śmierć do życia. Śmierć nie prowadzi w ciemność, w nicość.
Śmierć prowadzi do nowego życia, do pełni życia.
Cóż to za tajemnica? Jakże się to może stać, żeby ze śmierci powstawało
życie? Dlaczego jako chrześcijanie możemy gloryfikować, wysławiać śmierć?
Tajemnica życiodajnej śmierci. Tajemnica ta wyjaśnia się w słowach
Chrystusa: Ojcze,
w Twoje ręce powierzam ducha mego (Łk 23, 46). Te słowa
wskazują na postawę Chrystusa w chwili Jego śmierci. Śmierć Chrystusa to nie
jest bierne niesienie przemocy, gwałtu. Chrystus przyjmuje śmierć świadomie i
dobrowolnie. Krótko przed swoją męką oświadcza: Nikt nie może mi zabrać życia.
Ja sam kładę moje życie w ofierze (por. J 10, 17-18). Chrystus świadomie
akceptuje śmierć i czyni ze swoich cierpień i ze swojej śmierci ofiarę, którą
składa Bogu, swemu Ojcu, jako dowód miłości. Nikt nie ma większej miłości
od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje (J 15, 13). Właśnie na krzyżu Chrystus spełnia
świadomie, dobrowolnie akt największej miłości, bo oddaje życie z miłości ku
Ojcu i z miłości ku ludziom, swoim braciom. Ojcze, w Twoje ręce powierzam
ducha mojego. To są słowa, w których Chrystus wypowiada sens swojej śmierci, ukazuje
nam intencję swoich cierpień, swojego umierania: oddanie się Ojcu. A oddanie
się to jest miłość, bo istotą miłości jest oddanie siebie, oddanie życia.
Właśnie dlatego śmierć Chrystusa jest śmiercią życiodajną, że jest to śmierć z
miłości. Nie ma znaczenia sama śmierć jako taka. Ale ma znaczenie akt miłości,
tak wielkiej miłości, że oddaje wszystko, oddaje życie. To życie kona wśród
straszliwych cierpień, ale Chrystus to wszystko dobrowolnie akceptuje, żeby
większa była ofiara, żeby większa wyraziła się w tym Jego miłość wobec Ojca i
wobec nas wszystkich, Jego braci.
Bóg Ojciec przyjmuje ofiarę miłości swego Syna. Taka
ofiara nie może pozostać bez odpowiedzi. Na ofiarę życia, na oddanie życia Bóg
Ojciec odpowiada darem nowego życia. Dlatego śmierć i zmartwychwstanie to jedna
rzeczywistość, dwa aspekty jednej i tej samej rzeczywistości. Życie za życie.
Chrystus oddaje życie z miłości. Bóg Ojciec wyraża swoją miłość i w ten sposób
przywraca Synowi życie, nowe życie, zmartwychwstanie. Miłość nie może pozostać
bez odpowiedzi. Ofiara Syna musi wyzwolić wzajemną miłość Ojca. Właśnie
dlatego ta śmierć jest życiodajna: ze śmierci życie tryska. A ponieważ Chrystus
swoje życie oddaje za nas, z miłości ku nam, dlatego to nowe życie jest nie
tylko dane Chrystusowi w zmartwychwstaniu, ale spływa również na nas. Wszyscy
jesteśmy obdarowani nowym życiem, które tryska ze śmierci Chrystusa.
Istnieje takie prawo, że miłość, która wyraża się we wzajemnym dawaniu
siebie, zawsze musi być życiodajna, płodna, macierzyńska. Dlatego, kiedy
spotkały się te dwie miłości: miłość Syna, który oddaje Ojcu życie na krzyżu,
i miłość Ojca, który przyjmuje tę ofiarę Syna, to z tego spotkania się miłości
Ojca i Syna w godzinie krzyża musi tryskać życie. Dlatego prorok, który
zapowiada śmierć Mesjasza, mówi, że ujrzy On potomstwo i stanie się źródłem
nowego życia dla wielu. Ta tajemnica krzyża, tajemnica życiodajnej śmierci,
która rodzi zmartwychwstanie, jest centralną tajemnicą chrześcijaństwa. I to
jest tajemnica naszego życia. W chwili chrztu świętego zostaliśmy włączeni w
prawo życiodajnej śmierci. Przez chrzest zostaliśmy zanurzeni w śmierci Chrystusa,
ale po to, żebyśmy z Nim chodzili w nowości życia i zmartwychwstania.
Wskutek grzechu zostaliśmy skazani na śmierć. Powinniśmy umierać.
Nasze naturalne życie jest nieustannym umieraniem. Wyrażono to we współczesnej
filozofii egzystencjalizmu ateistycznego, określając istnienie ludzkie jako
istnienie ku śmierci. Z każdą chwilą bowiem zbliżamy się do ustalonego i
nieuchronnie stojącego przed nami momentu śmierci. Im dłużej żyjemy, tym bliżej
jesteśmy śmierci. A więc właściwie ciągle umieramy. A nasze życie - pełne
cierpień, frustracji, niepowodzeń naszych planów i ambicji - czyż nie jest
nieustannym, ciągłym umieraniem. Kiedy zaś przyjdzie choroba, to wtedy też
powoli, stopniowo umieramy. Nieraz długie lata człowiek choruje nieuleczalnie i
wie, że ta choroba musi się skończyć śmiercią. Istnienie ku śmierci.
Od chwili chrztu świętego jednak nasza sytuacja jest inna. O śmierci
każdego chrześcijanina można powiedzieć:
„A z tej śmierci życie tryska". My nie umieramy,
ale przechodzimy przez śmierć do nowego życia, do prawdziwego życia, do
zmartwychwstania. Musimy jednak spełnić jeden warunek, który wyrażają słowa: Ojcze, w Twoje ręce powierzam
ducha mojego. Musimy świadomie akceptować nasze umieranie i zrobić z niego akt
miłości, przyjąć je z ręki Boga, oddać Bogu wszystkie nasze cierpienia,
wszelkie umieranie i swoją śmierć. Posiadamy moc, żeby z naszej śmierci uczynić
akt miłości wobec Boga i wobec innych ludzi, naszych braci. Jeżeli w wierze
dokonamy tego aktu, że stale będziemy w ten sposób przyjmowali to umieranie,
które jest i tak koniecznością, to możemy dokonać przedziwnej zamiany.
Wszelkie cierpienia, wszelkie umieranie w naszym życiu będzie miało wielką
wartość, będzie rodziło nowe życie. A kiedyś, gdy przyjdzie godzina śmierci, to
będzie ona dla nas przejściem z tego życia, które jest właściwie tylko dalekim
obrazem prawdziwego życia, do pełni życia, do zmartwychwstania. Nasza śmierć
nie będzie przejściem w ciemność, w nicość, ale będzie przejściem ku pełni
światła. Dlatego modlimy się za naszych zmarłych: „a światłość wiekuista
niechaj im świeci" i jesteśmy przekonani, że przeszli oni do pełni
światła i nowego życia.
Musimy poddać swoje życie temu prawu życiodajnej
śmierci jeszcze w innym aspekcie. Przede wszystkim musimy umierać dla naszego
grzechu. A grzech to nasz egoizm, nasza pycha, samolubstwo, miłość własna,
grzech to stary człowiek w nas, człowiek cielesny. Ile razy przeciwstawiamy się
w mocy Ducha egocentrycznym, grzesznym tendencjom naszej natury, tyle razy jak
gdyby zadajemy sobie śmierć, zadajemy śmierć staremu człowiekowi w nas. Ale
właśnie to zadawanie śmierci jest ciągłym przechodzeniem do nowego życia,
którego prawem jest miłość, agape, bezinteresowność, służba, posiadanie siebie
w dawaniu siebie. I to jest właśnie nasze powołanie, to jest nasze zadanie. To
znaczy żyć w powołaniu chrztu świętego, realizować nasz chrzest: ciągle
podejmując ten wysiłek przekreślania swego egoizmu i wchodzenia na drogę nowego
życia, drogę określoną przez słowo Boże, przez Boży plan zbawienia, przez prawo
miłości Boga i bliźniego. Na tym polega nasze chrześcijańskie życie. To znaczy
uczestniczyć w tajemnicy paschalnej Chrystusa, przechodzić ze śmierci do życia.
To jest wspaniała droga, którą Chrystus nam ukazał, droga życiodajnej śmierci.
Chcemy w naszych rozważaniach odkryć na nowo to prawo życiodajnej śmierci, żeby
odtąd bardziej świadomie poddać nasze życie rytmowi tego prawa, które pokazuje
drogę do światła, do pełni życia. Na początku jest to droga trudna, droga
cierpienia, umierania, ale i w stosunku do nas spełni się to, co przepowiada
prorok o słudze Jahwe: Spodobało się Panu zmiażdżyć Go cierpieniem. Jeśli On
wyda swoje życie na ofiarę (...) po udrękach swej duszy ujrzy światło i nim się
nasyci (Iz
53,10-11). I my kiedyś ujrzymy światło wiekuiste i nasycimy się nim na zawsze.
Homilia do
czytań: Iz 52, 13 - 53, 12; Ps 30; Łk 23, 33-48, wygłoszona dziesiątego dnia OŻK, 6 lipca
1978 r., w Krościenku nad Dunajcem.
Krzyż, który sam z siebie stanowi znak niemocy, słabości
i klęski, stał się dla nas znakiem nadziei i zwycięstwa, znakiem życia. Kiedy
Chrystus został przybity do krzyża, znalazł się na samym dnie swojej niemocy i
słabości. Unieruchomiony, przybity gwoździami do krzyża, cierpi w największym
opuszczeniu. A jednak wtedy zwycięża. Pieśń proroka Izajasza o cierpiącym
słudze Jahwe, który idzie na śmierć jak Baranek, cicho, bez żadnego oporu,
kończy się akcentem pozytywnym. Opisuje wspaniałe owoce tej śmierci. Po udrękach swej duszy ujrzy
światło i nim się nasyci. Zacny mój sługa usprawiedliwi wielu (...) w nagrodę
przydzielę Mu tłumy, i posiądzie możnych jako zdobycz, za to, że Siebie na
śmierć ofiarował (Iz 53, 11-12).
W chwili największej słabości i swojej największej niemocy, Chrystus
wypowiada słowa, w których kryje się tajemnica największej mocy, słowa, które
są źródłem życia i nadziei: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk
23, 34). To słowo przebaczenia ma moc zgładzenia wszystkich grzechów wszystkich
ludzi wszystkich czasów. To słowo przeważyło szalę. Na jednej szali wagi
zostały złożone wszystkie winy, wszystkie zbrodnie, wszystkie grzechy
wszystkich ludzi wszystkich czasów, także wszystkie grzechy każdego z nas. A na
drugiej szali zostało złożone to słowo: Ojcze, przebacz, słowo poparte ofiarą
Chrystusa, oddaniem w cichości, bez oporu, swojego życia. Wtedy właśnie szala
została przeważona. To słowo przebaczenia poparte ofiarą życia Baranka,
Chrystusa, ma większą moc niż wszystkie zbrodnie i grzechy całej ludzkości.
Sytuacja odtąd zmieniła się radykalnie. Otworzyła się nam droga przebaczenia i
droga nowego życia. „A z tej śmierci życie tryska".
Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk
23, 46). Opuszczony przez wszystkich, wydany na pastwę swoich wrogów,
zrezygnowawszy całkowicie z wszelkich przejawów mocy, będąc na dnie słabości,
wypowiada Chrystus słowo największej ufności i największej miłości: Ojcze, w Twoje ręce powierzam
ducha mojego. W tym momencie z ufnością składa siebie i swój los w ręce Ojca,
wierząc, że przyjmie On tę Jego ofiarę i że wyda ona wspaniałe owoce. Jest to
słowo największej miłości: Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie
swoje oddaje (J
15, 13), z miłości.
W krzyżu zawarta jest tajemnica naszego zwycięstwa, tajemnica
życiodajnej śmierci: „A z tej śmierci tryska życie". Ola nas wszystkich otwarła
się nowa droga i my wszyscy od tej chwili możemy zwyciężać w słabości i w
niemocy. Możemy jednak tylko wtedy zwyciężyć, kiedy wejdziemy na drogę
Chrystusowego krzyża, na drogę Chrystusowej niemocy. Nie zwyciężymy przez
wysiłek naszej woli. Nie zwyciężymy żadną naszą mocą. Nasze zwycięstwo prowadzi
przez krzyż, przez zejście na dno naszej słabości i niemocy.
Pierwsze nasze zwycięstwo, pierwsze nasze przejście ze śmierci do życia
dokonuje się w akcie wiary, a wiara to właśnie zejście na płaszczyznę naszej
całkowitej niemocy i słabości. Na czym polega wiara? Wiara posiada dwa
aspekty. Jeden polega na rezygnacji, na rezygnacji z tego szalonego pragnienia,
żeby siebie zbawić własnym wysiłkiem, żeby decydować o swoim losie samemu, w
oparciu o swoją moc. To jest droga pychy, droga, która nie może nas zbawić.
Dlatego musimy zejść na dno swojej niemocy. Musimy dogłębnie przeżyć swoją
słabość, swoją grzeszność, fakt skażenia naszej natury. Jeżeli zejdziemy na dno
tej swojej słabości i niemocy, jeżeli zdobędziemy się na jej uznanie i
wyznanie, i równocześnie z wiarą spojrzymy na krzyż Chrystusa, to wtedy
właśnie, z tego zejścia na dno naszej niemocy, otworzy nam się wspaniała droga
ku życiu, ku zwycięstwu, ku zbawieniu. Wtedy objawi się poprzez naszą słabość
moc Chrystusa. Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny (2 Kor 12, lOb).
Oto jest paradoks życia chrześcijańskiego. Nie wtedy jestem mocny, kiedy
realizuję wszystkie swoje dobre postanowienia, kiedy tak wytrenuję swoją wolę,
że wszystko potrafię osiągnąć, co sobie postanowię. Komu z nas to się w ogóle
udało?
Ciągle na nowo musimy odkrywać swoją słabość, swoją niemoc, aż
zrozumiemy, że właśnie tu jest tajemnica naszego zwycięstwa, tajemnica naszej
mocy: w niemocy, w uznaniu, że my sami siebie nie potrafimy zbawić. Jeżeli to
uznanie pójdzie w parze z wyznaniem naszej wiary w krzyż Chrystusa, słabość
stanie się źródłem mocy i otworzy nam się droga ku życiu. Musimy wejść w krzyż
Chrystusa, w tajemnicę słabości i niemocy. I musimy zdobyć się na słowa:
„Ojcze, w Twoje ręce składam moje życie". Wiara polega na tym, że moją
sytuację, rzeczywistość mojego istnienia, moją grzeszność, moją przeszłość,
moje nie rozwiązane problemy, moją niemoc - to wszystko składam aktem wiary w
ręce Boga, mojego Zbawiciela. Rezygnuję z tego, żeby samemu rozwiązywać swój
problem. W obliczu Boga wyznaję moją słabość i zdobywam się na akt ufności:
„Ojcze, w Twoje ręce składam moje życie, składam mój problem, moją
egzystencję, moją przeszłość, moją teraźniejszość, przyszłość i wieczność.
Wszystko składam w Twoje ręce, bo uwierzyłem w Twoją miłość. Uwierzyłem w moc
zbawienia, która płynie z krzyża". To jest pierwsza rzecz, którą musimy
zrobić. To jest pierwsze prawo nowego życia polegające na tym, że to nowe życie
pochodzi ze śmierci, ze śmierci naszej pychy, ze śmierci wiary we własne siły.
Muszę przestać wierzyć w siebie, w swoje możliwości, jeżeli chodzi o moje
zbawienie. Nie istnieje żadne samowybawienie.
Największe szaleństwo człowieka polega na tym, że chce on sam siebie zbawić.
Bardzo mocno uświadomiłem sobie to szaleństwo współczesnego człowieka,
kiedy jechałem z pielgrzymką księży, byłych więźniów obozów koncentracyjnych,
do Austrii. Zatrzymaliśmy się w Pradze. Nad drzwiami pewnego kościoła w tym
mieście widniał napis: Salve crux,
spes unica - „Bądź pozdrowiony krzyżu,
jedyna nadziejo". Kiedy jednak wszedłem do środka tego kościoła, to
zauważyłem, że mieści się tam wystawa postępu techniki w służbie gospodarstwa
domowego. Właśnie tutaj człowiek chlubił się tym, jakie zdobył osiągnięcia w
dziedzinie techniki, która wyzwala go z różnych kłopotów codziennego życia. I
właśnie w tym z dumą upatrywał swojego zbawienia. Nad drzwiami tego dawnego
kościoła nadal jednak widnieje napis: Salve crux,
spes unica. Ludzie, którzy zorganizowali
tę wystawę, na pewno kiedyś zrozumieją swoją straszliwą pomyłkę. Na pewno
przyjdzie moment, kiedy wszystko ich zawiedzie, kiedy staną na dnie swojej
niemocy i słabości. Wtedy może popatrzą z wiarą na krzyż i może w ostatniej
chwili swego życia wypowiedzą te słowa: Salve crux,
spes unica - „Bądź pozdrowiony krzyżu,
jedyna nadziejo".
Nasza droga do życia wiedzie najpierw przez zejście na
dno swojej niemocy i przez złożenie wszystkiego aktem wiary w ręce Boga,
naszego Zbawiciela. Dopiero potem może zaistnieć drugi etap drogi ku życiu,
ten etap, kiedy już Pan Bóg dopuści nas do współpracy, kiedy będzie oczekiwał
od nas, że wysiłkiem naszej woli będziemy przekreślali swój egoizm i w ten
sposób przechodzili ze śmierci do życia. Że będziemy współumierali
dla miłości własnej, dla swojej pychy i że będziemy starali się wchodzić na
drogę określoną przez prawo nowego życia, czyli prawo bezinteresownej miłości,
która daje siebie za przykładem Chrystusa. Pamiętajmy jednak zawsze, że ta
droga, która się łączy z ascezą, z wysiłkiem naszej woli, jest drugim etapem.
Gdybyśmy bowiem chcieli od tego zaczynać, groziłaby nam pokusa samowybawienia, bo chcielibyśmy się usprawiedliwić przed
Bogiem swoim wysiłkiem. Dlatego nie dziwmy się, że przez wiele, wiele lat na
drodze naszego życia wewnętrznego będziemy ponosili same porażki. Nie dziwmy
się, że nasze życie wewnętrzne, kiedy popatrzymy wstecz, okazuje się prawdziwym
pobojowiskiem naszych dobrych postanowień z rekolekcji czy z medytacji. Ile
razy czyniliśmy postanowienia, ile razy robiliśmy jakieś plany pracy nad sobą,
wykorzenienia tej czy innej wady, a ciągle patrzymy na gruzy naszych dobrych
postanowień. Nie przejmujmy się tym. Bo w gruncie rzeczy to jest pobojowisko,
na którym umiera nasza pycha i gdzie przez naszą słabość i codzienne porażki
uczymy się odkrywać to jedyne prawo, które nam ukazuje drogę do życia. To prawo
mówi właśnie, że moc w słabości się doskonali i objawia, że kiedy jestem słaby,
wtedy dopiero naprawdę mogę być mocny w obliczu Boga. Musimy się tylko nauczyć
nasze niepowodzenia i porażki przemieniać w zwycięstwo.
Wtedy, doświadczywszy znów swojej słabości, staniemy z nią w całej
prawdzie przed Bogiem w uznaniu i wyznaniu prawdy, a zejście na dno stanie się
dla nas tylko odskocznią do tego, żeby oprzeć się przez wiarę na mocy
Chrystusowego krzyża, na mocy Chrystusowego zbawienia. Wtedy też nasze słabości
staną się stopniami, po których będziemy się wznosić na drodze nowego życia.
Coraz silniej będziemy się mogli opierać na mocy Bożej. A ta moc objawi się w
nas dopiero wtedy, kiedy wyeliminujemy ze swego życia wewnętrznego tę moc,
która jest fałszywą mocą, a która rodzi się z naszej pychy. Ona daje nam tylko
samozadowolenie i ostatecznie jest jakąś próbą pójścia drogą samowybawienia. Dlatego, chociaż czeka nas ten wysiłek i
Bóg oczekuje go od nas, to pamiętajmy, że nie samo bezpośrednie udanie się
tego, co jest przedmiotem naszego wysiłku, jest najważniejsze. Ważniejsze jest
to, żebyśmy umieli we właściwy sposób wykorzystać nasze porażki, żeby one
stały się punktem wyjścia dla umocnienia i pogłębienia naszej wiary, czyli
żebyśmy w ten sposób wyzwolili moc Bożą w naszym życiu. Dopiero na tej drodze
zrozumiemy całą głębię tych słów: Salve crux,
spes unica.
Naprawdę krzyż jest jedyną nadzieją i w żadnym innym
znaku nie ma zbawienia, tylko w znaku krzyża. A znak krzyża to znak miłości,
która okazuje się największą wtedy, kiedy staje się najsłabszą. Miłości, która
wtedy dochodzi do szczytu swoich możliwości, kiedy wszystko oddaje, czyli
wtedy, kiedy w największej słabości umiera. To jest tajemnica miłości. Ta
tajemnica, która objawiła się w krzyżu Chrystusa, musi także objawić się w
życiu każdego z nas.
Hornik do
czytań: Lb 21, 4b-9; Ps 78;
J 3, 13-17, wygłoszona w Święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1978
r. w Krościenku nad Dunajcem.
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego należy do grupy
świąt, które mają swoje źródło nie tyle w historii zbawienia, to znaczy w
wydarzeniach związanych z dziełem zbawienia dokonanym przez Chrystusa, ile w
historii ludu Bożego Nowego Przymierza, podobnie jak święta maryjne tego
okresu. Ustanowienie tego święta łączy się z wydarzeniem odnalezienia drzewa
krzyża świętego przez cesarzową Helenę. Radość, która wtedy zapanowała w ludzie
Bożym, i uroczyste przeniesienie tego krzyża dały początek liturgii
dzisiejszego święta. Poprzez to święto spoglądamy na krzyż Chrystusa nieco w
innym aspekcie niż w liturgii Wielkiego Piątku. W liturgii Wielkiego Piątku w
centrum znajduje się ofiara Chrystusa złożona na krzyżu, ofiara, która przyniosła
zbawienia całemu światu. Dzisiejsze święto oczywiście ma zasadniczo tę samą
treść, ale w innym nieco aspekcie, mianowicie: w centrum dzisiejszej liturgii
znajduje się samo drzewo krzyża, sam krzyż, jako symbol, jako znak, który stał
się tak drogi dla chrześcijan i który jest w najrozmaitszy sposób czczony w
życiu wspólnot i narodów chrześcijańskich. Jako znak, który kiedyś był znakiem
hańby, a przez Chrystusa został przemieniony w znak chwały, w znak, z którym
kojarzy nam się wielkie dzieło miłości Bożej dokonane poprzez to narzędzie,
poprzez drzewo krzyża.
Wywyższenie krzyża to nie tylko aluzja do samego faktu odnalezienia i
wywyższenia drzewa krzyża, ale chodzi tutaj o wywyższenie krzyża w sensie uczynienia
z krzyża znaku czci. Ten krzyż wywyższany zewnętrznie w różnych miejscach,
jest równocześnie wywyższany ciągle w naszym sercu, gdzie rodzi się uwielbienie
Boga. Ile razy spotykamy się z tym znakiem, wyzwala on w nas dziękczynienie,
uwielbienie, bo właśnie przez to narzędzie, przez to drzewo krzyża, Bóg dokonał
największego dzieła swojej miłości wobec nas, ludzi.
I dlatego krzyż doznaje tak niezwykłej czci w życiu chrześcijan i
wspólnot chrześcijańskich, bo ten znak jest wymownym znakiem i wymownym
skrótem, który nam ciągle przypomina to, czego Bóg dokonał przez swego Syna,
aby objawić nam swoją miłość, aby podnieść nas ze śmierci grzechu i wprowadzić
do chwały nowego życia. Dlatego wielbimy krzyż Chrystusa jako drzewo życia,
jako znak śmierci życiodajnej, jako znak tego życia, które tryska ze śmierci i
jest nam przekazywane poprzez sakramenty święte, poprzez wiarę w to wydarzenie,
w to niezwykłe dzieło Bożej miłości.
Homilia do
czytania Hbr 2, 9-10, wygłoszona podczas Jutrzni w
Święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września 1985 r. w Carlsbergu.
Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję Ducha
pobożności. Będą patrzeć na tego, którego przebili i boleć będą nad nim.
Między tymi dwoma zdaniami można się dopatrywać jakiegoś związku
wewnętrznego. Nie jest przypadkowe to zestawienie różnych stwierdzeń: Na mieszkańców Jeruzalem
wyleję Ducha pobożności - można by tu wstawić to słówko „i": „wyleję Ducha
pobożności i boleć będą nad nim". Bo w istocie Duch pobożności w nas sprawia
przede wszystkim to, na co możemy patrzeć w duchu, czyli patrzeć okiem wiary na
Chrystusa przybitego do krzyża, któremu przebito i ręce, i nogi, i bok. W
gruncie rzeczy istotnym przejawem Ducha Bożego w nas jest zjednoczenie z
Chrystusem Ukrzyżowanym, z Chrystusem umierającym na krzyżu. Można by
powiedzieć, że przede wszystkim w tym celu Bóg wylewa na nas Ducha pobożności.
W centrum pobożności chrześcijańskiej musi się znaleźć tajemnica
Paschalna Chrystusa. W tej tajemnicy streszcza się cały przedziwny Boży plan
zbawienia. Polega on na tym, żeby wszystkich ludzi, którzy mają być zbawieni,
włączyć w tajemnicę Paschalną Chrystusa, włączyć w drogę Chrystusa - Ja jestem drogą. Nikt nie
przychodzi do Ojca jak tylko przeze Mnie (por. J 14, 6). Właśnie o tej drodze Pan mówi: Jeśli kto chce iść za Mną,
niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech Mnie
naśladuje (Łk 9, 23). Słowa: Ja jestem drogą, nikt nie przychodzi do Ojca, jak
tylko przeze Mnie, w kontekście dzisiejszej Ewangelii oznaczają: nikt nie
przychodzi do Ojca inaczej jak tą drogą, którą Ja poszedłem, to znaczy: trzeba
wziąć krzyż, naśladować Chrystusa.
Do tej drogi jesteśmy przeznaczeni, z tą drogą jesteśmy związani, w tę
drogę jesteśmy wszczepieni od chwili naszego chrztu świętego: Bo wy wszyscy, którzy
zostaliście ochrzczeni w Chrystusie, przyoblekliście się w Chrystusa (Ga 3, 27). W kontekście wielu
innych wypowiedzi świętego Pawła tak to trzeba rozumieć, że być ochrzczonym to
znaczy być zanurzonym w śmierć Chrystusa po to, żebyśmy mogli uczestniczyć w
Jego zmartwychwstaniu. Być ochrzczonym to znaczy być włączonym w tę drogę
Chrystusa, w tę Jego Paschę, czyli przejście przez śmierć do życia.
Znowu musimy sobie na nowo uświadomić, że wtedy jest w nas pobożność
prawdziwa, nie podległa żadnym złudzeniom, pobożność dojrzała, kiedy uzdalnia
nas ona do spojrzenia na Tego, który został przebity. Wtedy pobożność jest
bezpieczna, kiedy w jej centrum znajduje się Chrystus Ukrzyżowany, kiedy istotą
tej pobożności jest zasadnicze akceptowanie przez nas drogi Chrystusa i Jego
Paschy. Kiedy już zasadniczo pogodziliśmy się z tym, że nie ma dla nas innej
drogi, że wszystkie drogi pobożności, gdziekolwiek by się one zaczynały i
jakimikolwiek by przechodziły etapami, wszystkie te drogi pobożności muszą nas
w końcu doprowadzić do Chrystusa Ukrzyżowanego. Im to jest dla nas jaśniejsze,
tym dojrzalsza jest nasza pobożność. Im pełniejsza jest nasza akceptacja tej
drogi, to znaczy im bardziej zrezygnowaliśmy z wszelkich innych pociech, z
wszelkich innych nadziei, które nie łączą się z krzyżem Chrystusa, tym
bardziej jesteśmy dojrzali w naszej pobożności, tym silniejszy nasza pobożność
ma fundament.
Takie słowo Boże zostało nam zgotowane na dzień dzisiejszy, kiedy z
wdzięcznością wspominamy przebytą drogę, drogę rozpoczętą na chrzcie świętym,
która wtedy została wszczepiona w drogę Chrystusa. Rozważając już trzydzieści
czy dwadzieścia, czy mniejszą liczbę lat, jaką przebyliśmy na tej drodze,
spotykamy dzisiaj to słowo Boże do nas skierowane: Wyleję Ducha pobożności i będą
patrzeć na tego, którego przebili i boleć będą nad nim. Jeśli kto chce iść za
Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie swój krzyż i niech
Mnie naśladuje.
Można by jeszcze wskazać na dalszy, dojrzalszy etap rozwoju tej naszej
pobożności. Najpierw jest jakaś akceptacja krzyża, ale dokonująca się jeszcze w
podobny sposób, jak przeżywał to Chrystus w Ogrójcu. To nie jest łatwa decyzja,
to nie jest łatwa akceptacja, ona się dokonuje wśród krwawego potu i każe modlić
się strwożonemu sercu człowieka: Ojcze, jeżeli może odejść ten kielich ode Mnie, niech
odejdzie, ale nie jako Ja chcę, ale jako Ty
chcesz, niechaj się stanie (por. Łk 22, 42). Jest to akceptacja
wypowiedziana wśród cierpienia i boleści, jak gdyby wymuszona. Ten etap także
musi przejść każdy, kto wszedł na tę drogę pobożności, która mu została dana
przez wylanie Ducha Świętego. Nie łudźmy się, że to przejście dokona się w
sposób łatwy, w jakiejś egzaltacji. Chrystus pokazał nam cały realizm tej
drogi, tej swojej drogi, poprzez modlitwę w Ogrójcu aż do ostatniego Wykonało się! na krzyżu. Ale przyjdzie i ten
etap naszej pobożności, że z tej akceptacji krzyża Chrystusowego będzie
wyrastała jakaś cicha, gdzieś w głębi naszej istoty ukryta, spokojna radość.
Jakaś inna radość. Radość, która nie znosi cierpienia, ale je przepromienia. Cierpienie jest, ale równocześnie - i to
jest niezwykły cud - to cierpienie jest radosne, ono jest przepromienione i z
tej postawy człowieka cierpiącego przebija jakiś pokój. Gdzieś na dnie
świadomości tkwi to przekonanie, że jestem na drodze takiej radości, która już
nie jest niczym zagrożona.
Wszelka inna zaś radość nosi w sobie ten jakiś
niepokój; na dnie wszelkiej radości jest jakaś gorycz, bo mamy świadomość, że
przecież tak zostać nie może, przecież to wszystko musi się skończyć, to jest
tylko chwila, jakieś złudzenie. I nawet jeśli ta chwila jest darem Bożym, jest
nam dana tylko na chwilę, ze względu na naszą słabość, dla naszego umocnienia.
Ale gdy już człowiek zostanie doprowadzony przez Ducha Świętego do tego
miejsca, gdzie wypowie swoje zasadnicze „tak, amen" wobec śmierci, w
której będziemy zjednoczeni z Chrystusem, wtedy już właściwie posiada tę radość,
która jest owocem krzyża, radość, o której Chrystus powiedział, że nikt nam jej
nie odbierze. Teraz się smucicie, teraz bolejecie, ale przyjdzie czas, że znów
będziecie się radować i tej radości już wam nikt nie odbierze (por. J 16, 22). To będzie
radość pełna, właśnie ta radość, która następuje po krzyżu, po śmierci
krzyżowej, a ona już nas jak gdyby przepromienia, już
jest jakoś w nas obecna, skoro jesteśmy na tym etapie, że już zasadniczo
zaakceptowaliśmy śmierć w pełnym zjednoczeniu z Chrystusem jako pełne wejście w
Jego drogę, w Jego Paschę.
Jeżeli w dniu dzisiejszym chcemy w szczególny sposób dziękować Bogu, to
idąc za światłem, które nam zostało dane w tym słowie Bożym, szczególnie dziękujmy
za te wszystkie oczyszczenia, cierpienia, które Bóg postawił już na naszej
drodze. Nie raz przeżywaliśmy w tych latach umieranie; każdy z nas to
przeżywał, przeżywaliśmy to wspólnie, tyle było momentów, kiedy musieliśmy
stwierdzić, że jeżeli chodzi o naszą wspólnotę, to już zeszliśmy na samo dno,
że już jej właściwie nie ma, że obumarła całkowicie, że wszystko się skończyło.
Ale zawsze po tym przychodziło od razu radosne zmartwychwstanie. Znowu
pogłębieni, umocnieni podejmowaliśmy dalszą drogę. I te kolejne zanurzania nas
w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa to szczególny dar łaski, to nam daje
dzisiaj szczególną pewność. Przez te wszystkie próby, doświadczenia dojrzała
nasza pobożność, tak że możemy dzisiaj z jakimś większym spokojem patrzeć na
Tego, którego przebodli, przebili, że możemy z góry za to dziękować jako za
nowy dar Bożej miłości, jako za nową rękojmię, że z tego wyniknie owoc, że to
jest gwarancja dalszego życia - zmartwychwstawania do nowego życia. W tym
duchu chcemy sprawować nasze dzisiejsze dziękczynienie, które znalazło swoją
szczytową formę w śmierci zbawczej Chrystusa na krzyżu.
Nasze dziękczynienie, nasza Eucharystia dokonuje się
właśnie przez nasze zjednoczenie się z Jego śmiercią na krzyżu, co daje nam już
zadatek uczestnictwa w Jego nowym życiu, w Jego zmartwychwstaniu. I to już jest
początek tej radości, której nikt nam nie będzie mógł odebrać.
Homilia do
czytań: Za 12, 10-11; Ps 63; Ga 3, 26-29; Łk 9,18-24, wygłoszona z okazji 30. rocznicy święceń
kapłańskich ks. F. Blachnickiego i 20. rocznicy pierwszych ślubów pierwszych
członkiń WNMK, 22 czerwca 1980 r., w Zakopanem.
Kamień odrzucony przez budujących. Jezus Chrystus odrzucony przez
swój lud, ukrzyżowany. On stał się kamieniem węgielnym, i nie ma w żadnym
innym zbawienia. Me dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w
którym moglibyśmy być zbawieni. Takie są przedziwne drogi Boże. Jak są wzniesione
niebiosa nad ziemię, tak myśli Boże i drogi Boże nad myślami i drogami ludzkimi.
A my musimy swoje życie przemienić, musimy się nawrócić ku Bożym drogom i ku
Bożym myślom, bo zmarnujemy swoje życie, jeżeli go nie poddamy Bożym planom,
jeżeli nie dokona się w nas jakieś przewartościowanie wszystkiego, co jest dla
nas ważne, jeżeli nie przyjmiemy Bożej perspektywy dotyczącej sensu naszego
życia.
Jak się to stało, że kamień odrzucony, że Jezus Chrystus
wzgardzony, ukrzyżowany, stał się Tym, w którym jedynie możemy znaleźć
zbawienie? Jezus Chrystus, przez ludzi wprawdzie odrzucony, wzgardzony,
ukrzyżowany, nie poddał się jednak biernie przemocy, ale uczynił tak, jak powiedział:
Nikt Mi
życia nie zabiera, lecz Ja od siebie je oddaję. Mam mocje oddać. Chrystus ma moc miłości, to
znaczy moc uczynienia ofiary z siebie, ze swego życia. Na tym polega miłość,
żeby oddać siebie, oddać swoje życie.
Komu Jezus oddaje siebie i swoje życie? Temu, który Go miłuje: Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo
Ja życie moje oddaję. Z jednej strony miłość Syna, który oddaje życie, z
drugiej strony miłość Boga Ojca, który przyjmuje ten dar miłości i odwzajemnia
się swoją miłością. Dlatego Jezus, który oddaje życie i oddaje je dobrowolnie
z miłości, otrzymuje to życie z powrotem jako dar miłości Ojca. I to jest
tajemnica
miłości. W tej tajemnicy wszystko jest zawarte.
Wszystko ona wyjaśnia. Bóg jest miłością. Bóg jest Tym, który posiada siebie w
dawaniu siebie i tak właśnie objawia się w swoim Synu, który przychodzi po to,
żeby objawić, iż Bóg jest miłością. Objawia to zaś w ten sposób, że oddaje
swoje życie z miłości ku Bogu, swemu Ojcu, ale także z miłości ku nam. Dobry pasterz daje życie swoje
za owce.
I nas miłuje Bóg w Jezusie Chrystusie i dlatego za nas oddaje swoje
życie. W to musimy uwierzyć. Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec - taką miłością, że Syna swojego Jednorodzonego za nas wydał. Na tę miłość musimy patrzeć
oczyma wiary i musimy starać się na nią odpowiedzieć. Odtąd miłość określa
także sens naszego życia. Nasze życie ma wartość o tyle, o ile w tym życiu
realizujemy miłość. Nie to ma wartość, co dla siebie zagarniemy, co posiadamy,
czego używamy dla siebie. Nie to nas wzbogaca, nie to tworzy jakąś trwałą
wartość. Kro znajdzie
swoje życie, straci je. Kto straci swoje życie z mojego powodu, znajdzie je.
Prawo miłości, przykazanie miłości określa także sens naszego życia.
Niestety, my ciągle myślimy, że życie to tyle, co użycie. Ciągle staramy się
coś dla siebie zagarnąć, coś posiąść. Nie cofamy się przed niesprawiedliwością,
przed kłamstwem. W różny sposób staramy się zdobyć to, co według nas może nam
dać szczęście. Tak postępujemy, jakby naszym bogiem były dobra materialne.
Pieniądz staje się najwyższą wartością. Dla zdobycia pieniędzy gotowi jesteśmy
do wszystkiego. Ale to jest właśnie tragedia naszego życia. Na tym polega nasze
zaślepienie, że przybraliśmy taki sposób życia, który nie odpowiada myśli
Bożej, który opiera się na wielkim złudzeniu i nieporozumieniu.
Musimy patrzeć, jaką miłością obdarzył nas Ojciec: Popatrzcie, jaką miłością
obdarzył nas Ojciec. Popatrzmy na Jezusa Chrystusa, w którym ta miłość Boga
Ojca jest nam dana i objawiona. Uczyńmy tę miłość zasadą swojego życia, swojego
postępowania. Liczy się tylko to, co dajemy z siebie bezinteresownie. Tylko to
zostanie. Tylko to ma wartość ostateczną. Przyjdzie chwila, że każdy z nas
będzie musiał oddać życie. I nasza wieczność będzie zależała właśnie od tego,
czy oddamy to życie z miłości, z miłości ku Bogu i braciom, czy też oddamy je z
konieczności, poddani nieubłaganemu prawu śmierci, z jakąś rozpaczą, starając
się kurczowo to życie jeszcze zatrzymać, podczas gdy jest to niemożliwe. Możemy
wtedy uczynić tylko to, co Jezus - Dobry Pasterz, oddać życie dobrowolnie: Ja od siebie je oddaję. Mam
mocje oddać.
I my mamy moc oddać życie na służbę Bogu i braciom, a kiedyś oddać je
jako najwyższy dar miłości Bogu. I wtedy odzyskamy to życie, bo Bóg Ojciec nie
będzie dłużny tej naszej miłości, ale odpowie darem nowego życia. Wtedy objawi
się, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Wtedy objawi się, że jesteśmy podobni do Boga,
bo przyjęliśmy - tak jak Bóg jest miłością - miłość jako najwyższą zasadę
naszego życia i postępowania. Jezus - Dobry Pasterz chce nas wprowadzić na
drogę wiodącą do pełni życia. A to jest droga miłości. Dlatego przyjmując tę
miłość Boga w Jezusie Chrystusie, który wydał za nas samego siebie, starajmy
się wkroczyć na tę drogę, starajmy się uczyć tej miłości codziennie, aby ona w
nas wzrastała, aby doprowadziła nas do pełni życia wiecznego.
Homilia do
czytań czwartej niedzieli wielkanocnej: Dz 4, 8-12; 1
J 3, 1-2; J 10, 11-18, wygłoszona 28 kwietnia 1985 r. w Carlsbergu.
Człowiek swoim umysłem zdołał poznać prawa, którymi
rządzi się świat materialny, świat przyrody. Dzisiaj człowiek z taką precyzją poznał
te prawa, np. poruszania się ciał niebieskich, że
potrafi wysyłać w przestrzeń kosmiczną statki czy też wprowadzić na orbitę
swoje własne konstrukcje. Precyzja w poznaniu praw przyrody i tego świata
została dzisiaj doprowadzona do perfekcji i człowiek dokonuje dzieł, które
jeszcze kilkadziesiąt lat temu próbowali przewidzieć autorzy książek
fantastycznych. W tej chwili to wszystko zostało daleko zdystansowane przez
rzeczywistość. Ten sam człowiek jednak do dzisiaj jeszcze nie poznał praw,
które rządzą jego istnieniem i ciągle próbuje do ludzkiego życia zastosować
prawa dotyczące świata materialnego, prawa odnoszące się do istot żywych poza
człowiekiem. I nie chce uznać tego podstawowego faktu, że jako człowiek jest on
istotą różniącą się od wszystkich innych stworzeń, i że do niego odnoszą się
specjalne prawa. Prawa te określają postępowanie bytu osobowego, bytu
rozumnego.
Słyszeliśmy dzisiaj w ramach katechez przedchrzciel-nych,
że Bóg stworzył człowieka na swój obraz i na swoje podobieństwo. Jeżeli chcemy
poznać prawa, które rządzą naszym ludzkim życiem, to nie możemy wpatrywać się w
przyrodę, ale musimy zgłębiać myśl Bożą. W miarę jak poznamy Boga, poznamy
dopiero człowieka. Tylko poprzez Boga prowadzi droga do poznania istoty życia
ludzkiego i do poznania praw, które tym życiem rządzą.
I oto wśród nocy zabłysła wielka światłość. Jezus Chrystus, Bóg z
Boga, Światłość ze Światłości. Ten, na którego podobieństwo człowiek został
stworzony, przyszedł i przez swoją śmierć i zmartwychwstanie, przez Ewangelię
rzucił światło na ludzkie życie, na sens ludzkiego życia, na kres tego życia.
Chrystus, Bóg, który stał się człowiekiem, realizuje w sposób doskonały istotę
ludzkiego bytu, ludzkiego powołania. W Nim objawia się człowiekowi człowiek.
Jakie prawo objawia nam Chrystus o nas samych, o sensie naszego
istnienia, o naszym przeznaczeniu? Prawo to zamyka się w określeniu: „tajemnica
Paschalna". Chrystus przez swoją Paschę objawia nam istotny sens naszego
życia, naszego przeznaczenia. Co to jest Pascha? Przejście. Przejście przez
śmierć do życia. Tajemnica związku między śmiercią i życiem. Tajemnica, której
by żaden człowiek nie potrafił odkryć własnym rozumem, bo to jest dla ludzkiego
rozumu niepojęte, w jaki sposób śmierć może rodzić życie? W jaki sposób śmierć
może być dla człowieka jedyną drogą do życia? W jaki sposób człowiek może
zapewnić sobie istnienie poza śmiercią, istnienie wieczne? Właśnie przez
śmierć.
Chrystus objawia podstawowe prawo ludzkiego istnienia
i powołania. Wyraża je w sposób bardzo prosty, ale jakżeż zarazem paradoksalny.
Kto
znajdzie swoje życie, straci je, kto straci swoje życie dla Mnie, znajdzie je (por. Mt
10, 39). Jeżeli
ziarno wpadłszy w ziemię nie obumrze, samo zostanie. Jeżeli umrze, przyniesie
obfity owoc (por.
J 12, 24). Istnienie człowieka określa ten podstawowy paradoks, że właśnie to,
co wydaje się człowiekowi zgubą, to przed czym chce uciec za wszelką cenę, to
właśnie jest dla niego jedyną drogą do życia, do pełni życia, do szczęścia.
Dlaczego jednak takie dziwne prawo dał Bóg człowiekowi?
Dlatego że stworzył go na swój obraz i na swoje podobieństwo. To znaczy, że to
prawo istnieje także w Bogu, obowiązuje Boga. Czyż możemy w to wątpić dzisiaj,
kiedy Bóg przyszedł po to, żeby umrzeć? Dlatego że umarł, dlatego też
zmartwychwstał. Bóg jest miłością. A miłość polega na tym, żeby dawać. Miłość
ostatecznie polega na tym, żeby dać siebie. Nie zatrzymywać siebie dla siebie,
ale posiadać siebie po to, żeby ciągle dawać siebie. To jest istota miłości. I to
jest istota Boga. Dlatego w Bogu są trzy Osoby. Bo Bóg Ojciec daje, wypowiada
siebie. I oto rodzi się Słowo Przedwieczne, które jest „odblaskiem chwały
Ojca", jak śpiewaliśmy dzisiaj na początku liturgii. Ojciec i Syn
wzajemnie posiadają naturę Bożą nie przez posiadanie jej dla siebie, ale przez
dawanie. Dlatego w Bogu jest także uosobiona Miłość, trzecia Osoba Boża, Duch
Przenajświętszy. Człowiek jest powołany właśnie do takiego istnienia, do
istnienia przez dawanie siebie, czyli przez miłość.
Człowiek zszedł z tej drogi, popełnił tę straszną pomyłkę. Kiedy
zerwał owoc z drzewa rajskiego, wtedy też jak gdyby oderwał swoje istnienie od
Boga, żeby istnieć dla siebie, żeby posiadać siebie przez posiadanie, przez
używanie, przez lgnięcie do siebie, przez odnoszenie wszystkiego do siebie. To
jest grzech. I to musi zrodzić śmierć, bo człowiek pogrąża się właśnie w tym,
co jest nicością, w tym, co nie ma w sobie źródła istnienia. Im bardziej
człowiek lgnie do siebie, im większym jest egoistą, im więcej gromadzi, im
więcej posiada, im więcej używa, tym bardziej pogrąża się w śmierci, aż
pogrąży się w śmierci wiecznej.
Aby zawrócić człowieka z tej drogi, Bóg podjął tę niesamowitą,
niezwykłą katechezę wobec człowieka. Jest to największa katecheza, oświecenie,
nauka: oto Bóg przychodzi i staje się człowiekiem, przyjmuje naszą ludzką
naturę po to, żeby móc dać siebie. Bóg został wydany za nas. Wydany w znaczeniu
jak najbardziej dosłownym, jak najbardziej drastycznym. Syn Człowieczy będzie wydany w
ręce grzeszników (Mt 26, 45). Wsłuchiwaliśmy się wczoraj we
wstrząsający opis tego wydania Syna Człowieczego w ręce grzeszników. Zbity,
zdruzgotany, wtłoczony w ziemię, zdeptany, kopany, oplwany, bity po twarzy,
biczowany, cierniem ukoronowany, gwoździami przybity do krzyża, konający przez
sześć godzin w strasznych bólach na krzyżu. Czyż mógł Bóg bardziej jeszcze
plastycznie, naocznie pokazać człowiekowi, co to znaczy wydać samego siebie,
wydać do ostatka, do ostatniej kropli krwi? To jest Ciało moje, które za
was będzie wydane (Łk 22, 19). Kiedy Chrystus wypowiadał te
słowa w czasie Ostatniej Wieczerzy, to wiedział, co to znaczy: Ciało za was
wydane. On w tym momencie akceptował to wydanie siebie, swego Ciała, ze
wszystkimi szczegółami strasznej męki. Wydał siebie. Już więcej Bóg nie mógł
dać człowiekowi, jak samego siebie, w sposób tak realny, prawdziwy, ostateczny.
I oto na niebie całej ludzkości zabłysła światłość. Bóg objawił się w
tak niezwykły sposób. Ale nie mógł nam inaczej objawić tego, że On właśnie z miłością
wydał za nas samego siebie. Ale właśnie dlatego, że wydał za nas samego siebie,
nie mógł umrzeć, bo wydając siebie dokonał aktu miłości. Dokonał aktu, do
którego zdolny jest tylko Bóg. Ale ponieważ zrobił to jako człowiek, tym samym
człowiekowi zapewnił istnienie na sposób Boży, czyli istnienie wieczne, które
już nie zazna śmierci. Dzięki temu właśnie z tego ciała zbitego, wydanego,
leżącego w grobie, mogło wyjść inne ciało, ciało tego właśnie tak prostego, tak
słabego w swoim wyrazie Opłatka, Chleba, o którym powiedział: To jest Ciało moje za was
wydane. I
w Hostii Chrystus jest wydany na naszą łaskę i niełaskę. Możemy Hostię
zbezcześcić, zniszczyć, ale możemy i spożyć, jednak tym samym także zniszczyć.
Jego wydanie jest w dalszym ciągu wydaniem ostatecznym, wydaniem całkowitym. O
tym właśnie mówi nam znak Ciała Pańskiego, Eucharystii.
Jaką jednak moc, jaką siłę nosi w sobie ten znak?
Właśnie to, co jest owocem wydania siebie, owocem największej miłości, a
owocem tym może być tylko życie. Dlatego On sam musiał zmartwychwstać z grobu.
Ponieważ wydał siebie do końca, dlatego otrzymał nowe życie, otrzymał taką
pełnię życia, że większej być nie może. Chrystus Zmartwychwstały,
Człowiek, prawdziwy Człowiek, jeden z nas, stał się uczestnikiem życia
Bożego, życia wiecznego, życia, którego pełni nie jesteśmy sobie w stanie
wyobrazić. Na miarę wydania siebie Bóg Ojciec obdarzył Go życiem,
Zmartwychwstaniem. I taka jest moc tego życia, taka pełnia tego życia, że
Chrystus może go udzielać wszystkim ludziom wszystkich czasów. Kto spożywa moje Ciało, ma
życie wieczne, a Ja go wskrzeszę w dniu ostatecznym (por. J 6, 54). Spożywanie
właśnie tego Ciała, które zostało wydane za nas. Za taką cenę otrzymaliśmy
życie. I możemy je ciągle brać: przystąpcie, kupujcie, bez pieniędzy (por. Iz 55 1); zaczerpnijcie ze zdrojów
zbawienia (por.
Iz 12, 3). Dla wszystkich jest otwarta ta droga.
Z tego jednak wynika, że i my musimy zacząć żyć według tego samego
prawa. Jeżeli nie będziemy żyli według prawa życiodajnej śmierci, to nie
skorzystamy z tego wielkiego daru. Abyśmy mogli z niego skorzystać, został
ustanowiony chrzest, czyli nasze zanurzenie w śmierci i zmartwychwstaniu
Chrystusa. Co to znaczy: zanurzenie naszego życia, naszej egzystencji, naszej
drogi w tę samą drogę przejścia przez śmierć do życia. Co to znaczy? Do czego
nas wzywa, do czego nas zobowiązuje i do czego nas uzdalnia chrzest? Do tego,
abyśmy umierali przez całe życie, abyśmy umierali dla swego egoizmu, dla
miłości własnej. Abyśmy ciągle przekreślali w sobie tego człowieka, który
żarłocznie chce wszystko pożerać dla siebie, mieć, brać, posiadać. To jest
droga śmierci. Ile razy przezwyciężymy swój egoizm, ile razy otworzymy się ku
drugiemu, ile razy spełnimy bezinteresowny czyn, nie pytając o zapłatę, ile
razy nachylimy się nad bratem, który cierpi nędzę i jest opuszczony, ile razy
złożymy ofiarę z tego, co mamy, nie pytając ani o uznanie, ani o pokwitowanie,
żeby mieć mniejszy podatek, tylko po prostu po to, żeby dać, dać
bezinteresownie, tyle razy przechodzimy ze śmierci do życia.
To jest rytm życia chrześcijańskiego określony przez chrzest. Ciągłe
umieranie, ciągłe przechodzenie do życia.
I w tym się musimy ćwiczyć całe życie. Od początku w
tym duchu musimy wychowywać dzieci, młodzież. Uczyć je, że tylko to, co dajemy
z siebie, to naprawdę otrzymamy. Tylko to, co dajemy, to naprawdę możemy
posiadać. To jest właśnie ten paradoks naszego istnienia: kto znajdzie swoje
życie, straci je; kto straci wielkodusznie, ofiarnie, poświęcając się dla dobra
ogólnego, dla Ojczyzny, dla Kościoła, dla braci, ten znajdzie życie (por. Łk 9, 24). Już teraz znajdzie radość. Prawdziwą radość,
która wypływa właśnie z takiej postawy, z miłości. Radość dawania. A kiedyś
staniemy się zdolni do tego, żeby oddać życie. Żeby naprawdę oddać życie.
Każdy musi oddać życie, ale chodzi o to, jak? Czy z miłości,
dobrowolnie, czy po prostu dlatego, że to życie mu zostanie zabrane? Oddawanie
swojego życia dzień po dniu to jest droga. I w chwili śmierci spotkamy się z
Chrystusem, bo nasza śmierć będzie włączona w Jego śmierć, będzie oddaniem.
Dlatego też zrodzi życie, nowe, pełne życie. Takie prawo objawia nam dzisiaj
Chrystus. Prawo o człowieku, o sensie i przeznaczeniu jego życia, jego drogi.
Tylko to jest prawdziwe. I to trzeba głosić temu światu, który dzisiaj przez
swój egoizm pogrąża się coraz bardziej w chaosie. Jedyna droga ratunku dla
świata, jedyna światłość wśród mroków to Chrystus, który wydał za nas samego
siebie i dlatego został wywyższony ponad wszystko - Bóg przywrócił Mu życie i
uczynił Go nadzieją dla wszystkich ludzi i drogą do powstania z upadku, drogą
do pełni życia.
Kiedy za chwilę będziemy odnawiać swoje przymierze chrztu świętego, to
uczyńmy to właśnie w takim duchu, w zrozumieniu, że odnowić przymierze chrztu,
to znaczy odnowić w sobie wolę, pragnienie, postanowienie życia dla innych,
życia nie w egoizmie, ale w dawaniu, w miłości. Wtedy ma sens odnawianie
naszego przymierza chrztu. I dlatego musimy go często odnawiać, bo stary
człowiek w nas ciągle jest żywy, jest mocny i nas zwycięża. Ale my się nie
poddajemy. Ciągle na nowo wchodzimy na tę drogę, na którą : staliśmy
wprowadzeni przez chrzest, aż ta droga posiada: siebie w dawaniu siebie,
zatracania siebie doprowadzi nas pełni życia i szczęścia w Bogu.
Homilia
wygłoszona podczas Wigilii Paschalnej 30 nu 1986 r. w Carlsbergu.
Z okazji naszego pogrzebu inni o nas wspomną. Potem
grób zasypią ziemią. I znowu dalej, następni... Ale oto jest jedna śmierć, która
różni się od wszystkich innych śmierci i która też zmieniła charakter naszej
śmierci. Umarł Człowiek. Od tego wydarzenia minęło prawie dwa tysiące lat i od
tego czasu ciągle, z dnia na dzień zwiastowana jest ta śmierć. Sprawuje się
Eucharystia i głoszona jest przez Kościół śmierć Pana. Co roku zaś, w okresie
świąt wielkanocnych, niezliczone tłumy na świecie w milczeniu padają na kolana
usłyszawszy te słowa: I skłoniwszy głowę oddał ducha (J 19, 30). I tak świętujemy
tę śmierć. Ta śmierć była inna. Umarł ten, który nie musiał umrzeć. On nie był
poddany prawu śmierci, ponieważ był bez grzechu. On umarł, bo chciał umrzeć. A
chciał umrzeć dlatego, że tak Bóg umiłował świat, że Syna swojego wydał za nas (por. J 3, 16). Posłuszny woli
Ojca, z miłości ku Ojcu i ogarnięty tą samą miłością, jaką miał Ojciec,
poszedł, aby oddać życie - niewinny Baranek - za wszystkich ludzi.
Wszyscy ludzie, bez wyjątku, od chwili grzechu żyją tylko po to, żeby
coś posiadać. Posiadać życie, używać życia. Każdy skierowany jest ku sobie.
Każdy zamyka się w swoim egoizmie. Lgnie do siebie. Jest tylko jeden jedyny
wyjątek, Ten który przyszedł jako Bóg do człowieka, stał się Człowiekiem tylko
po to, żeby pokazać nam zupełnie inne życie i inną śmierć. Nie żeby posiadać,
bo cóż Bóg mógłby posiąść poza tym, co już od wieków posiada. On przyszedł po
to, żeby dać. Dać siebie na służbę ludzi i oddać życie za ludzi. Nikt nie ma większej miłości
jak ten, kto życie oddaje (por. J 15,13). Czysta miłość, tylko dawanie, oddanie wszystkiego.Chrystus wziął na siebie wszystkie krzywdy,
wszelkie grzechy i złości ludzi, wszystko to zwaliło się na Niego, kiedy został
wydany w ręce grzeszników, zmiażdżony, zdruzgotany, gwoździami przybity do krzyża.
Okrutna niewdzięczność, okrutna męka i śmierć, a w Jego sercu nie ma żadnej
nienawiści i On nie pragnie odwetu. On tylko się modli: Oj-
cze, przebacz im, bo nie wiedzą,
co czynią (Łk 23, 34). I odtąd między Bogiem i nami jest ten
nieodwracalny fakt, dlatego ciągle na nowo uobecniany w Kościele, w
Eucharystii. On umarł za nas. Modlił się za nas grzeszników. Wyjednał nam
przebaczenie. I oto zmieniła się sytuacja. Wszystko radykalnie się odmieniło.
Odtąd wszystkie ludzkie cierpienia i ludzkie śmierci są ogarnięte przez to
jedno cierpienie, przez tę jedną śmierć. Wszyscy możemy z naszych cierpień, z
naszej śmierci uczynić ofiarę miłości wraz z Nim. I dla nas wszystkich
cierpienia i krzyże, i śmierć stały się drogą do życia. On przeszedł pierwszy
tę drogę. My idziemy za Nim. I dlatego radośnie zwiastujemy śmierć Pańską.
Wspominamy w zadumie, w ciszy, to jedyne w dziejach świata wydarzenie.
Prawdziwa śmierć Człowieka prawdziwego, ale równocześnie Boga. Trwamy w
zadumie i przeprowadzamy rachunek sumienia, refleksję. My jesteśmy sprawcami
tego, ale i my jesteśmy objęci miłosierdziem, miłością. Z krzyża spogląda na
nas Chrystus nie wzrokiem sędziego, czy pełnym wyrzutów, ale spogląda na nas z
miłością i mówi: „dla ciebie, dla ciebie, człowiecze, umieram na krzyżu".
W tych dniach Wielkiego Tygodnia znajdźmy czas na to,
żeby rozważyć to największe wydarzenie w dziejach świata, które także dla
każdego z nas jest wydarzeniem o największej wadze, o największym znaczeniu.
Tylko tu jest nadzieja. Patrzmy na krzyż i wołajmy: „Witaj krzyżu, jedyna nasza
nadziejo". Przyjmijmy tę miłość, która jest tylko oddawaniem siebie.
Bądźmy wdzięczni za tę miłość i starajmy się na nią
Dzisiejsza liturgia przepowiada prawdę, którą święty
Paweł krótko i lapidarnie nazwał głupstwem krzyża. Stoi więc przed nami
paradoksalna i trudna do przyjęcia prawda o życiodajnej śmierci. Prawda o
śmierci, która rodzi życie.
Już Stary Testament głosił i wychwalał ideał człowieka, który rozdaje,
który jest hojny i nie gromadzi dla siebie, ale daje innym, który rozdaje i
obdarza ubogich i którego hojność trwa zawsze. Tę naukę podejmuje później
Chrystus w Kazaniu na górze, i tam znowu głosi te rzeczy trudne do przyjęcia
dla natury, która raczej nastawia się na to, żeby gromadzić, żeby się bogacić,
żeby zbierać dla siebie. Chrystus zaś każe rozdawać. Mówi, że jeżeli ktoś chce
od ciebie pożyczyć, to nie odwracaj się od niego. Jeśli ktoś chce ci zabrać
płaszcz, to daj mu jeszcze i suknię. A jeśli ktoś cię przymusza, żebyś poszedł
z nim tysiąc kroków, to idź z nim i drugie dwa. Mówi też, że mamy dawać, i to
pełną miarą, hojnie, bo jaką miarą mierzymy, taką będzie nam odmierzone (por. Mt 5, 40-42).
Później jednak Chrystus głosi rzeczy jeszcze trudniejsze do zrozumienia
dla człowieka, właśnie to prawo życiodajnej śmierci: Jeżeli ziarno pszenicy
wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze,
przyniesie plon obfity. Ten, kto miłuje swoje życie, straci je, a kto
nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. Kto znajdzie swoje, życie
straci je. Kto straci swoje życie dla Mnie, znajdzie je. Ciągle wraca ten
paradoks w nauczaniu Chrystusa, a potem w nauczaniu Apostołów. Mamy tu do
czynienia z jakąś zasadą istotną dla chrześcijańskiej koncepcji życia, dla
chrześcijańskiej koncepcji człowieka. Człowiek wtedy staje się w pełni
człowiekiem, wtedy staje się doskonały, kiedy posiada siebie w dawaniu siebie.
Kiedy człowiek przyjmuje tę paradoksalną postawę, to wtedy właśnie znajduje
to, czego szuka, znajduje zadowolenie, szczęście, znajduje wypełnienie swoich
najgłębszych tęsknot i pragnień.
Ta droga posiadania siebie w dawaniu siebie musi być do końca konsekwentnie
realizowana. Jest to postawa na co dzień, postawa dawania, postawa poświęcania
siebie, swego czasu, swoich sił, swojego majątku, wszystkiego, co się posiada,
czym się jest, braciom. Ta postawa musi iść aż do ostatecznych granic
możliwości oddania siebie, to znaczy aż do dosłownego oddania życia. Trzeba być
gotowym umrzeć dla innych, dla braci. I właśnie dopiero wtedy, kiedy pójdziemy
aż do końca tą drogą, wejdziemy w pełnię życia.
Kościół obchodzi dzień śmierci
męczennika jako dzień świąteczny. Nazywa ten dzień dniem narodzin. I dzisiaj
weselimy się wspomnieniem świętego Wawrzyńca, wspomnieniem jego śmierci, że
radośnie, z całą gotowością poszedł na męczeństwo, oddał swoje życie, żeby w
ten sposób odpowiedzieć Bogu, odpowiedzieć Chrystusowi na Jego miłość. Przedtem
święty Wawrzyniec jako diakon miał właśnie jako zadanie rozdawać jałmużnę,
rozdawać ubogim skarby Kościoła. A kiedy został wezwany przez pogańskiego
sędziego, żeby mu wydał skarby Kościoła, to święty Wawrzyniec przyprowadził do
niego biednych, sieroty i wdowy i powiedział: „Oto jest skarb Kościoła".
Bo Kościół musi rozdawać, musi zajmować się wszystkimi, którzy są opuszczeni,
którzy są biedni, którzy są doświadczeni cierpieniem. To jest stałe zadanie i
funkcja Kościoła, żeby dawać, żeby się dzielić. Każdy chrześcijanin musi być
gotowy wszystko oddać, wszystko sprzedać, tak jak to dosłownie zrobili pierwsi
chrześcijanie, kiedy sprzedali swój majątek i wszystko mieli wspólne, i kiedy
wszystkim potrzebującym rozdawano właśnie z tego wspólnego dobra.
Oto jest droga życia chrześcijańskiego, królewska droga miłości. Istotą
miłości jest bowiem to, żeby dawać, a nie brać, żeby posiadać siebie w dawaniu
siebie. Taką drogę ukazał nam Chrystus, bo w Chrystusie objawia się nam Bóg
jako miłość. To znaczy Bóg objawia się nam także w tym dawaniu siebie. Tak Bóg umiłował świat, że
Syna swego Jednorodzonego dał (J 3, 16). W Chrystusie Bóg
wydał samego siebie i dał nam przykład miłości, objawił nam prawo miłości,
które polega na tym, żeby siebie oddać. I Chrystus szedł tą drogą do końca, aż
na krzyż i właśnie na krzyżu spełnił największy akt miłości, bo oddał za nas
swoje życie.
Ten akt największej miłości Boga staje ciągle przed nami, ciągle jest
uobecniany wśród nas i będzie uobecniany do końca czasów. Tu właśnie, w tym
zgromadzeniu, staje przed nami akt największej miłości Boga, aby wyzwolić naszą
odpowiedź, naszą reakcję. A nasza odpowiedź, nasza reakcja na czyn Boga może
polegać tylko na dawaniu siebie - w różnej formie, w różnych sytuacjach, w
różnym stopniu, aż do tej gotowości dosłownego oddania swego życia w odpowiedzi
na miłość Boga.
Dla wielu ludzi jest to twarda mowa. Dzisiaj raczej tendencja jest
taka, że ludzie widzą szczęście czy pełnię życia w posiadaniu, w tym,. żeby
więcej posiadać, więcej mieć, więcej używać. I właśnie my musimy dzisiaj światu
współczesnemu odważnie i konsekwentnie głosić głupstwo krzyża, głosić
tajemnicę życiodajnej śmierci. Ta tajemnica jest istotą chrześcijaństwa, bo w
gruncie rzeczy jest to to samo, co nazywamy tajemnicą
paschalną Chrystusa, tajemnicą przejścia Chrystusa przez śmierć do życia.
Chrystus oddał swoje życie i otrzymał życie od Ojca, życie uwielbione. Ze
śmierci tryska życie. Śmierć jest tylko przejściem do pełni życia, do zmartwychwstania.
Taką drogę ukazał nam Chrystus i taką drogą musimy iść wszyscy.
Tajemnica paschalna określa istotny program i treść naszego życia
chrześcijańskiego. Musimy ciągle dokonywać tego przejścia ze śmierci do życia,
musimy ciągle realizować tę postawę ofiary dawania siebie, poświęcania siebie.
W miarę jak będziemy tę postawę realizowali, będzie w nas wzrastało nowe,
Boże życie. A kiedy w końcu oddamy swoje życie z miłości Bogu w godzinę
śmierci, wtedy otrzymamy pełnię nowego życia, z naszej śmierci wyniknie
zmartwychwstanie.
Spróbujmy jeszcze odpowiedzieć
sobie na pytanie, dlaczego tak jest? Ten tajemniczy fakt, że ze śmierci może
wyrastać życie, domaga się bowiem jakiegoś wyjaśnienia. Nie zadowalamy się
samym stwierdzeniem tego faktu. Pytamy, dlaczego tak jest? I tutaj dochodzimy
do tajemnicy miłości. Właśnie miłość jest taką postawą, która wyraża się w
dawaniu siebie i która zawsze jest równocześnie źródłem życia. Miłość jest
zawsze życiodajna. Należy to do jej istoty, że nie może umrzeć. I chociaż
miłość ciągle umiera, ciągle daje siebie, to ciągle na nowo powstaje do życia,
i powstaje do pełniejszego życia, bo życie się wzmaga. Im więcej człowiek daje,
tym więcej otrzymuje. I to jest to przedziwne prawo miłości, że miłość wyraża
się w ciągłym rozdawaniu siebie, wyniszczaniu siebie, ale z tego ciągle wyrasta
nowe życie. To jest właśnie to ciągłe umieranie ziarna, a z tego umierania
wyrasta obfity plon. To jest tajemnica miłości, tej miłości, która jest prawem
życia osoby. Osoba jest powołana do życia w tej formie, w tej postawie, do
życia w dawaniu siebie, czyli w miłości i w tym jest zawarta tajemnica
zachowania życia.
W naturze istnieje powszechne prawo, które zwane jest instynktem
samozachowawczym, dążeniem do zachowania życia. Ktoś powiedział, że celem życia
jest utrzymanie życia. Każda istota żyjąca dąży do tego, żeby życie utrzymać.
To prawo dotyczy także człowieka. Ale w tej najwyższej formie życia, jaką jest
życie osobowe, to prawo przedstawia się w ten sposób, że drogą do zachowania
życia jest dawanie życia. Dlatego ten instynkt samozachowawczy na płaszczyźnie
życia osobowego wyraża się właśnie nie w jakimś kurczowym trzymaniu się życia,
w dążeniu do tego, żeby je mieć dla siebie, ale właśnie w dawaniu życia. Na tym
polega prawo zachowania życia osobowego, że w dawaniu życia to życie się
przedłuża, że kto daje, ten otrzymuje. I kto odda życie swoje w pełni, odda je
dosłownie, to znaczy pójdzie na śmierć z miłości, ten dopiero otrzyma pełnię
życia nowego, ten przejdzie z życia przemijającego do pełni życia
uwielbionego, do życia w porządku zmartwychwstania. Dlatego też prawem, zasadą
naszego postępowania niech zawsze będzie to prawo życiodajnej śmierci.
Nie bójmy się dawać siebie. Czyńmy wielkoduszną tę postawę, o której
mówi święty Paweł w czytanym dzisiaj fragmencie Listu do Koryntian. Radośni i
wielkoduszni bądźmy gotowi do ofiary, do służenia, do dawania siebie. To jest
droga do pełni życia, droga do radości. Tylko miłość nie umiera. Jedyną drogą
do zapewnienia sobie pełni życia, wiecznego życia, jest miłość. Bo miłość
ostatecznie to zwrot naszej osoby do Boga, to znaczy oddanie siebie Bogu, a
takie oddanie się nie może pozostać bez odpowiedzi. Bóg nie może pozostać
naszym dłużnikiem. Jeżeli Mu oddamy siebie, to Bóg nam przywróci życie w formie
wspanialszej, doskonalszej, da nam życie, które nie zna śmierci, życie pełne,
w porządku zmartwychwstania. Idźmy więc tą drogą, którą nam codziennie ukazuje
Chrystus, tą drogą, którą ukazują nam święci. Tę drogę, którą wielkodusznie
poszedł święty Wawrzyniec, weźmy ze sobą jako zasadę i dewizę życia, i te
słowa: „Tylko miłość nie umiera".
Homilia do
czytań: 2 Kor 9, 6-10; Ps 112 (111); J 12, 24-26,
wygłoszona we wspomnienie Św. Wawrzyńca, 10 sierpnia 1972 r., w Krościenku nad
Dunajcem.
Czytania dzisiejsze pokazują nam, jak mamy patrzeć na
tajemnicę śmierci. Istnieje śmierć całego świata, śmierć kosmiczna, istnieje
również śmierć każdego, pojedynczego człowieka. Pierwsze czytanie, z Księgi
Apokalipsy świętego Jana, mówi nam o śmierci kosmicznej, o końcu świata, ale
fragment, który słyszeliśmy, ukazuje to pozytywnie, mówiąc że powstanie nowa
ziemia i nowe niebo, że Bóg wszystko czyni nowym.
Śmierć nie jest unicestwieniem, śmierć to przejście z formy życia mniej
doskonałej do formy życia doskonalszej. Dotyczy to tej śmierci kosmicznej, a
także śmierci każdego pojedynczego człowieka. Niechętnie słyszymy o końcu świata.
Niechętnie zgadzamy się z tą myślą, że to wszystko, co człowiek zbudował w
wielkim trudzie i co jest jego radością, to co nazywamy postępem techniki,
wiedzy, cywilizacji, że to wszystko kiedyś się skończy, że nie istnieje ciągły
rozwój, bez końca. Nie dzieje się bowiem tak, że nowe pokolenia budują dalej
na tym, co zbudowały pokolenia poprzednie, że dokonuje się nieustanny postęp i
że wszystko będzie zachowane, że nic nie zginie.
Pismo Święte mówi wyraźnie o jakimś kataklizmie na
końcu czasów, mówi o tym, że wszystko, co człowiek stworzył, zostanie
zniszczone. Dzisiaj ludzie chcieliby jakoś tak zinterpretować Pismo Święte, żeby
jednak uratować postęp. Są tacy, którzy głoszą, że wszelki postęp wiedzy,
nauki, techniki, prowadzi drogą ewolucji do jakiegoś stanu ostatecznego, do
stanu doskonałości, kiedy znów powstanie raj na tej ziemi, i to właśnie drogą
postępu, rozwoju, ewolucji. Taka interpretacja nie da się pogodzić z Pismem
Świętym,
nie da się pogodzić z mową eschatologiczną Chrystusa,
który wyraźne mówi o tym - chociażby wskazując na świątynię jerozolimską - że
nie pozostanie kamień na kamieniu (por. Mt 24, 2).
Zburzenie świątyni jest dla Niego symbolem tego zniszczenia, które kiedyś
ogarnie cały świat.
Czy jednak jest to powód do smutku? Czy ta cywilizacja techniczna,
materialna, którą tworzymy, jest naprawdę tak ważna, żeby nad nią płakać,
myśląc, że ona kiedyś się skończy? To wszystko jest tylko środkiem, jest tylko
drogą do celu. Wartością najwyższą jest człowiek. Wszelki postęp o tyle jest
postępem, o ile doskonali człowieka. Przyjdzie jednak czas, że ten środek
wypełni już swoje zadanie i stanie się niepotrzebny. Używamy pewnych
przedmiotów aż do czasu, kiedy do czegoś są potrzebne. Żeby coś osiągnąć, potrzebne
jest nam narzędzie, ale kiedy już dokonamy pracy, odkładamy je na bok. Jeżeli
nie mamy zamiaru powtórzyć już tej pracy, to narzędzie jest zupełnie
niepotrzebne, można je wyrzucić. I cały ten świat materialny, cały ten postęp
wiedzy i techniki jest właśnie narzędziem, jest środkiem do celu. Przyjdzie
czas, że to się stanie już niepotrzebne.
Apokalipsa zarysowuje nam obraz nowej ziemi, nowego nieba, nowego
stworzenia. Istotą tego stworzenia jest to, że Bóg będzie w pełni Bogiem z
nami, że my wejdziemy w pełną, ostateczną wspólnotę z Bogiem, że człowiek
dojdzie do pełni swojego życia, swej doskonałości, kiedy uczyni dar z siebie
dla Boga i kiedy otrzyma życie Boże; kiedy Bóg jako Osoba przez swoją miłość
odda się człowiekowi i wprowadzi go do pełnej wspólnoty życia ze sobą, i w tym
człowiek znajdzie swoją pełnię, swoje szczęście. Nie będzie mu potrzebny ten
świat stworzony, kiedy będzie miał Stwórcę tego świata. Bo wszystko, co jest w
tym świecie, jest tylko odbiciem, jest tylko śladem Boga. Jest znakiem, który
wskazuje na to, że Bóg jest i że jest wielki i mądry, i pełen dobroci. Ale po
cóż nam będzie potrzebny jeszcze znak, ślad Boga, kiedy zobaczymy Boga twarzą
w twarz, kiedy Bóg udzieli nam siebie, a w Bogu to wszystko, co widzimy w
świecie, znajdziemy w stopniu nieskończenie wyższym, pełniejszym i doskonalszym?
Dlatego ta myśl o śmierci kosmicznej nie napełnia nas smutkiem, ale pomaga nam
teraz znaleźć właściwe ustosunkowanie się do wszystkich spraw tego świata.
Pomaga nam jakoś ułożyć hierarchię wartości.
Nie jesteśmy negatywnie nastawieni do postępu, do rozwoju. Owszem
wiemy, że i w tym wypełnia się wola Boga, że człowiek ma rozwijać, doskonalić
świat z nakazu Stwórcy, ale musimy zrozumieć, że wszystko jest środkiem, celem
zaś jest człowiek. Dlatego musimy tworzyć nową kulturę, a nowa kultura to taka
kultura, która idzie w kierunku nowego świata, nowego stworzenia, która jest
współpracą z Bogiem w tym, co dzisiaj słyszeliśmy w pierwszym czytaniu, że Bóg
wszystko czyni nowym. Bóg czyni człowieka nowym, kiedy przywraca mu zdolność do
miłości, zdolność do posiadania siebie w dawaniu siebie. Wszystko w tym
świecie, co nazywamy kulturą, cywilizacją, musi pomagać w rozwoju człowieka,
musi być narzędziem, środkiem, a nie celem. Tymczasem ludzie chcieliby przy
pomocy materii i świata materialnego doprowadzić człowieka do pełni szczęścia,
a przecież żaden rozwój techniki czy nauki nie rozwiąże problemu śmierci. Żaden
rozwój medycyny nie przedłuży życia ludzkiego tak dalece, żeby człowiek mógł
żyć na zawsze. I żadna medycyna nie powstrzyma procesu starzenia się człowieka,
dlatego też nie tutaj jest droga do szczęścia.
Chrystus pokazał nam drogę do pełni życia, do zwyciężenia śmierci, do
życia wiecznego, dlatego musimy tak świat budować, żeby w tym świecie człowiek
mógł się doskonalić i rozwijać, żeby w tym świecie było coraz to więcej
miłości, żeby rozwój szedł w tym kierunku, że człowiek jako osoba będzie
wchodził coraz pełniej we wspólnotę z Bogiem i z braćmi i w ten sposób zbuduje
to, co niezniszczalne, co wszystko przetrwa. Takie bowiem prawo objawia nam
Pismo Święte, że tylko miłość pozostanie, wszystko inne zginie, a miłość to
człowiek oddany przez miłość Bogu i braciom. To jest jedyna wartość, która nie
ulega śmierci.
I oto drugie zagadnienie: śmierć jednostkowa, śmierć
osoby w ujęciu Pisma Świętego. Wiara mówi nam, że osoba jako taka nie umiera -
jeżeli przez śmierć rozumiemy unicestwienie, powrót do nicości. Pan Bóg
stworzył człowieka, stworzył osobę na swoje podobieństwo i z góry w swoim
planie założył, że już nie unicestwi tego życia, które stworzył w człowieku
jako życie osobowe. Na czym więc polega śmierć? Pismo Święte mówi o pierwszej śmierci
i o drugiej śmierci. Pierwsza śmierć to jest to przejście z jednego stanu życia
do innego, które łączy się z czasowym przynajmniej rozdzieleniem duszy i ciała.
I ta śmierć jest losem każdego z nas. Choroba, rozkład i w końcu ciało musi
pójść do ziemi, ulec rozkładowi. To jest śmierć.
Nie wszystko jednak umiera w człowieku. Nie możemy
pogodzić się z tą myślą, że nic z niego nie pozostaje. Kiedy kogoś blisko
znamy i potem widzimy już tylko martwe zwłoki tego ukochanego człowieka, to
jest w nas głębokie przekonanie, że to co przemawiało przez oczy tego człowieka,
to co wyrażało się przez wyraz jego twarzy, ta jakaś głębsza, bogatsza
rzeczywistość, ona nie może się w jednej chwili skończyć, w tym momencie, kiedy
przestaje bić serce czy przestanie działać taki czy inny organ, który decyduje
o życiu ciała. Przeskok pomiędzy żywym człowiekiem a martwymi zwłokami jest tak
wielki, że po prostu nie da się z tym pogodzić, nie da się przyjąć prawdy, że
wszystko w człowieku się kończy - osoba żyje nadal.
Tutaj pojawia się pojęcie drugiej śmierci. Osoba może
żyć nadal, ale bez miłości, na zawsze i na wieki samotna, zamknięta w sobie.
Jeżeli człowiek w swoim życiu ciągle tylko szukał siebie i szedł za miłością
własną, to znajdzie po śmierci to, czego szukał, znajdzie samego siebie, ale
znajdzie siebie z jakąś potworną pustką, samotnością, beznadziejnością. I to
jest to, co Pismo Święte nazywa piekłem, że człowiek znajdzie się w absolutnej
samotności, w absolutnej próżni posiadania siebie, ale z tym poczuciem, że posiada
właściwie nicość, że przegrał swoje życie, bo nie znalazł w swoim życiu drogi
do miłości. To jest druga śmierć, a życie, życie nowe i życie pełne, to jest
właśnie miłość. Jeżeli człowiek w swoim życiu nastawia się na to, żeby dawać,
jeżeli w końcu ostatni akt życia - śmierć - uczyni aktem dawania siebie, czyli
aktem miłości, to wtedy nie będzie dla niego śmierci, będzie tylko przejście
do pełni życia.
Taką wizję śmierci ukazuje Chrystus w dzisiejszej Ewangelii: Trzeba było,
aby Mesjasz cierpiał, trzeba było, żeby był zabity, żeby umarł na krzyżu, ale
po to to było potrzebne, żeby wszedł do swojej
chwały. Rzecz zastanawiająca, tajemnicza. Może zbyt mało się nad tym
zastanawiamy, że Bóg przyszedł na ziemię i stał się człowiekiem właściwie tylko
po to, żeby umrzeć. Chrystus żył tylko trzydzieści trzy lata na tej ziemi i w
swoim życiu ciągle zwrócony był do tego, co nazywa swoją godziną i z
utęsknieniem czeka na swoją godzinę. A ta Jego godzina to godzina krzyża, to
godzina śmierci. Największą rzeczą, jakiej Chrystus dokonał w swoim życiu
ziemskim jest Jego śmierć.
Chrystus nie dokonał żadnych dzieł zewnętrznych, żadnych odkryć czy
wynalazków, nie zostawił nam żadnych dzieł literatury, nie zbudował żadnego
państwa, nie pozostawił właściwie niczego poza gromadą uczniów, którym przekazał
swój testament, streszczający się w słowach: abyście się wzajemnie miłowali
tak, jak Ja was umiłowałem (J 13, 34). A miłość jest największa wtedy, kiedy
życie daje. Największy czyn Chrystusa to Jego śmierć, ale dlatego jest to
największy Jego czyn, że jest to śmierć z miłości. Chrystus ukazuje nam więc
właściwy sens i wartość śmierci. W chwili śmierci bowiem człowiek jako osoba
jeszcze raz może posiadać siebie w dawaniu siebie i może powiedzieć: Ojcze, oddaję w Twoje ręce
swoje życie (por.
Łk 23, 46), spełniam akt miłości, akt oddania siebie.
Śmierć jako akt największej miłości. Taka śmierć jest dostępna dla nas
wszystkich. Chrystus pierwszy nam pokazał taką śmierć, a my wszyscy możemy
łączyć się z Chrystusem w cierpieniu, w chorobie i w śmierci. Możemy dojrzeć do
swojej pełni, bo możemy w pełni posiąść siebie w dawaniu siebie. Dać siebie w
pełni możemy bowiem tylko w chwili śmierci i taka śmierć zawiera w sobie źródło
nowego życia. Z takiej śmierci życie tryska. Nie tylko ze śmierci Chrystusa,
ale ze śmierci każdego chrześcijanina, kiedy posiada ona charakter śmierci
Chrystusowej, to znaczy kiedy jest aktem miłości.
Kiedy Syn oddaje Ojcu swoje życie z miłości, to
Ojciec, przyjmując ten akt największej miłości, od razu odpowiada darem nowego
życia. Śmierć i zmartwychwstanie to są tylko dwa etapy drogi. Przejście ze
śmierci do życia to jest właśnie Pascha - przejście. Trzeba było, aby Syn
Człowieczy przez cierpienia, przez śmierć wszedł do swojej chwały, bo Ojciec
natychmiast, przyjmując śmierć jako akt największej miłości, przywraca pełne
życie, życie uwielbione, życie zmartwychwstania, życie, które się nie kończy.
Człowieczeństwo Chrystusa po śmierci jest obdarowane nowym, pełnym życiem. Chrystus
staje przed nami jako Zmartwychwstały w tym nowym życiu i wskazuje nam drogę,
abyśmy tą samą drogą poszli za Nim: przez śmierć do życia.
Taka śmierć musi być przygotowywana przez całe życie.
Musimy się ćwiczyć ciągle w tym dawaniu siebie, w umartwieniu, w przyjmowaniu
cierpienia, w rezygnowaniu z przyjemności, ale to wszystko, jeżeli jest aktem
miłości, rodzi życie, bo miłość nie może umrzeć. Jedynie miłość pozostanie,
bo miłość jest nieśmiertelna. Dlatego jeżeli w chwili śmierci będzie w nas miłość,
to śmierć będzie dla nas tylko przyjściem do lepszego, pełniejszego życia.
Wtedy w pełni znajdziemy siebie, kiedy w chwili śmierci zdobędziemy się wraz z
Chrystusem na to, żeby w pełni siebie oddać. Dlatego jako chrześcijanie śmierć
Pańską zwiastujemy, aż przyjdzie.
Tu, w tym zgromadzeniu, w chwili przeistoczenia Chrystus staje przed
nami jako nasza Pascha, jako nasze przejście, staje przed nami w tym najwyższym
akcie osoby, który polega na oddaniu życia w miłości. To jest istota mszy świętej,
uobecnienie aktu Osoby Chrystusa, aktu największej miłości, dlatego też
uobecnia się tutaj zmartwychwstanie Chrystusa. Nie tylko śmierć, ale i
zmartwychwstanie. Tych dwóch rzeczywistości nie można od siebie oddzielić.
Wprawdzie mówiliśmy, że we mszy świętej uobecnia się śmierć Chrystusa, że
stajemy pod Jego krzyżem. To jest prawda, ale jest to tylko część prawdy, bo
uobecnia się tutaj i śmierć, i zmartwychwstanie, bo po uobecnieniu śmierci
Chrystusa pozostaje na ołtarzu Chleb Żywy, Ciało Pańskie, o którym Chrystus
powiedział: Kto
spożywa moje ciało, będzie miał życie wieczne (por. J 6, 54), ciało
Chrystusa Zmartwychwstałego, ciało uwielbione, które jest dla nas pokarmem na
życie wieczne. I my tutaj otrzymujemy życie, ale pod warunkiem, że z Chrystusem
i my dokonamy tego przejścia, że Pascha Chrystusa stanie się naszą paschą,
przez śmierć do życia.
Tu przyjmujemy postawę dawania siebie, postawę współ-ofiarowania,
zgadzamy się na śmierć, zgadzamy się na cierpienia, na trudy, na umieranie, na
dawanie siebie w trudzie i w cierpieniu. Z chwilą jednak, kiedy się zgadzamy,
kiedy mówimy swoje „Amen", swoje „tak" wobec Ofiary Chrystusa, z tą
chwilą już otrzymujemy nowe życie i bardziej ubogaceni w życie idziemy potem
do swoich obowiązków i tam te nasze trudy i cierpienia ciągle rodzą życie. W
ten sposób przygotowujemy się na tę chwilę ostatnią, na naszą godzinę, na
chwilę śmierci, która może stać się dla nas godziną największą i
najwspanialszą naszego życia.
Kościół obchodzi w swojej liturgii dzień śmierci jako dzień narodzin
nowego świętego. Wtedy obchodzimy święto jakiegoś nowego świętego, kiedy
przeszedł on ze śmierci do pełni życia, dzień śmierci to dzień narodzin. I dla
nas dzień śmierci stanie się dniem narodzin, jeżeli zrozumiemy tajemnicę
paschalną Chrystusa, jeżeli zrozumiemy Pisma, jeżeli zrozumiemy sens śmierci
Chrystusa, z której tryska nowe życie, z której tryska nowe zmartwychwstanie,
jeżeli złączymy się z Chrystusem w tej drodze, jeżeli całe nasze życie będzie
stało pod znakiem tajemnicy paschalnej Chrystusa, jeżeli odkryjemy prawo
życiodajnej śmierci, jeżeli głęboko wpiszemy w swoim sercu te słowa, tę prawdę,
że tylko miłość nie umiera.
Homilia
wygłoszona prawdopodobnie jedenastego dnia OŻK 1972 r. do czytań: Ap 21, 1-8; Łk 24, 13-35, w
Krościenku nad Dunajcem.
W czytanym fragmencie Listu świętego Pawła do Efezjan
jeszcze raz został przed nami zarysowany plan wielkiego dzieła, jakim jest
budowanie Ciała Chrystusowego, budowanie żywego Kościoła. Plan, w którym każdy
z nas ma swoje miejsce. Plan, który obejmuje różne urzędy i charyzmaty, i w
którym przez wzajemną usługę i pomoc poszczególnych charyzmatów i służb wznosi
się ta budowla Ciała Chrystusowego, wzrasta żywy Kościół.
Kiedy jeszcze raz przypomnimy sobie całość naszych rozważań o żywym
Kościele, to może powstać w nas takie wrażenie, że mimo wszystko to jest dość
skomplikowana sprawa, tyle bowiem jest aspektów tego budowania Kościoła:
diakonia, martyria, leiturgia,
agape. Są to różne aspekty, różne pojęcia, które nas wprowadzały w głębsze
zrozumienie tajemnicy żywego Kościoła. Ale oto na końcu staje przed nami
jeszcze raz Chrystus, najlepszy Nauczyciel, który rzeczy niesłychanie głębokie
przedstawia w sposób niesłychanie prosty, który potrafi wszystko sprowadzić do
jednego.
I oto na zakończenie naszych rozważań wspaniała synteza naszego
programu. Chrystus sprowadza wszystko do jednego: Trwajcie we Mnie, trwajcie w
mojej miłości, kto trwa we Mnie, przynosi owoc. A tym owocem jest życie Boże w
nas, w każdym z nas i we wspólnocie. To przynoszenie owocu jest właściwie
rezultatem tylko jednego, mianowicie trwania w Chrystusie, a trwać w Chrystusie
znaczy złączyć się z Nim przez miłość. A co to znaczy miłować, co to znaczy łączyć
się z Chrystusem przez miłość? To także już wiemy, wszystko sprowadza się do
jednej zasady: żeby posiadać siebie w dawaniu siebie, żeby czynić z siebie
ofiarę, żeby ciągle nastawiać się na bezinteresowne dawanie.
Ta pocieszająca rzecz, która na końcu przed nami
staje, mieści się w tym, że samo trwanie w miłości, samo realizowanie postawy
posiadania siebie w dawaniu siebie, samo spełnianie ofiary już ma obietnicę, że
przyniesie owoc obfity, bo Chrystus niczego więcej nie wymaga. Trwajcie w
miłości mojej, a przyniesiecie obfity owoc.
W tych słowach Chrystusa staje przed nami jeszcze jedna
tajemnica, której do tej pory nie rozważaliśmy mówiąc
0 żywym Kościele, tajemnica
miłości, która jest życiodajna, która jest płodna, która jest macierzyńska.
Miłość jest taką postawą, z której zawsze wyrasta życie. Nie trzeba specjalnie
przemyśliwać, nie trzeba za dużo zabiegać, kombinować, planować, jak z naszej
miłości ma wynikać życie. Samo to, że miłujemy, że jesteśmy w miłości, że
jesteśmy miłością, już samo to przynosi owoc, bo to jest trwanie w Chrystusie:
Trwajcie we Mnie, a przyniesiecie obfity owoc.
Tajemnica miłości, która jest życiodajna, która jest
płodna, która jest macierzyńska, to tajemnica samego Boga, który jest miłością.
Bóg jest miłością, to znaczy jest posiadaniem siebie w dawaniu siebie, dlatego
w Bogu nie może być tylko jednej osoby, a musi w Nim być wielość osób. W Bogu
musi być najpierw „Ja" i „Ty", aby mogło zaistnieć posiadanie siebie
w dawaniu siebie, bo dawanie osoby jest zawsze skierowane do drugiej osoby. I
tak Ojciec jest oddany Synowi, a Syn jest oddany Ojcu - i to jest życie Boga,
który jest miłością: nieustanne posiadanie natury Bożej w dawaniu tej natury
drugiej Osobie.
Właśnie w Bogu objawia się nam ta tajemnica miłości,
która jest życiodajna, bo dlatego że w Bogu jest Ojciec i Syn
1 że między Nimi zachodzi
wzajemne dawanie siebie, Bóg jest równocześnie nieustannym dawaniem początku
nowemu życiu, a tym nowym życiem, które jest owocem miłości
Ojca i Syna, jest Duch Święty, jak mówią Ojcowie
Kościoła: donum caritatis - dar miłości, fructum caritatis
- owoc
miłości. Owoc miłości Ojca i Syna, uosobiona miłość, uosobione „My" Ojca
i Syna. Właśnie w Bogu objawia się ta tajemnica, że gdzie jest dwoje, tam musi
być ktoś trzeci. Inaczej nie może być, bo to jest sama istota miłości, że z
miłości musi powstawać nowe życie. Ale z miłości, którą nazywamy oblubieńczą,
czyli z takiej, która polega na wzajemnym dawaniu się sobie dwóch osób. Dlatego
w Bogu musi być trzecia Osoba, bo takie jest prawo miłości, że jest ona zawsze
życiodajna, płodna, macierzyńska.
To prawo miłości, które objawia się nam w tajemnicy Boga, jest jednak
prawem powszechnym. Gdziekolwiek jest miłość prawdziwa, czysta, oblubieńcza,
gdziekolwiek jedna osoba czyni dar z siebie na rzecz drugiej osoby, a druga osoba
przyjmuje ten dar we wzajemnym oddaniu siebie, tam ze spotkania się tych dwóch
miłości zawsze musi powstać nowe życie. I to prawo stanowi także najgłębszą
istotę tego, co nazywamy tajemnicą paschalną Chrystusa. To jest ta tajemnica,
o której śpiewamy w okresie Wielkiego Postu w hymnie ku czci krzyża: „a z tej
śmierci życie tryska".
Jak może ze śmierci tryskać życie - pytamy. Kiedy śmierć staje się
aktem największej miłości, kiedy istotą śmierci jest oddanie siebie z miłości
drugiej osobie, to ze śmierci może i musi tryskać życie.
Oto kiedy Chrystus - już nie tylko jako Bóg, jako Osoba Boża, ale jako
człowiek w ludzkiej naturze - na krzyżu oddał Ojcu z miłości swoje życie, to
Ojciec nie mógł nie odpowiedzieć na taką miłość. Ojciec odpowiada Synowi darem
nowego życia, darem zmartwychwstania, uwielbienia. Tajemnica krzyża to wymiana
miłości. Najwyższa miłość, w Chrystusie najwyższa miłość ludzkiej natury - bo
Chrystus jako człowiek oddaje na krzyżu największą miłość Ojcu - wyzwala
odpowiedź miłości Ojca. Tajemnica krzyża
to w swojej istocie spotkanie dwóch miłości, spotkanie
się w miłości Ojca i Syna. Ale Syna w ludzkiej naturze, i właśnie dlatego „z
tej śmierci życie tryska".
Ze śmierci Chrystusa na krzyżu tryska najpierw życie dla Niego, dla
Jego ludzkiej natury, czyli zmartwychwstanie, uwielbienie. Ale ze spotkania się
miłości Chrystusa i Ojca w tajemnicy krzyża tryska życie dla całej odkupionej
ludzkości, to znaczy owocem tajemnicy paschalnej jest zesłanie Ducha Świętego
Ożywiciela do serc ludzkich. Na całą ludzkość zstępuje dar nowego życia,
zstępuje Duch Święty jako owoc miłości Ojca i Syna. Tak jak w życiu Trójcy
Przenajświętszej Duch Święty jest owocem miłości, tak samo w porządku odkupienia
Duch Święty jest owocem miłości Ojca i Syna, który w ludzkiej naturze na krzyżu
spełnia akt największej miłości.
Ale to jeszcze nie wszystko. Dalej rozwija się przed nami ta wspaniała
tajemnica miłości, która jest życiodajna i macierzyńska. Bo oto kiedy Chrystus
umiera na krzyżu, kiedy spełnia akt największej miłości, pod krzyżem stoi
Maryja, Jego Matka. I oto znów spotkanie dwóch miłości, dwóch szczytów miłości,
bo Chrystus to szczyt miłości Boga do człowieka, a Niepokalana to szczyt
miłości człowieka przyjmującego miłość Boga. Maryja stojąca pod krzyżem jest w
pełni oddana przez miłość swojemu Synowi, wchodzi całą swoją istotą w Jego
miłość, w Jego cierpienie, z Nim współumiera,
współcierpi. Serce Chrystusa przebite na krzyżu i Serce Niepokalanej Maryi
przebite mieczem boleści to dwa szczyty miłości, które spotkały się w godzinie
krzyża i dlatego z wysokości krzyża padają słowa: Oto Matka Twoja (J 19, 27). Maryja staje się
pod krzyżem Matką, Matką wszystkich odkupionych, Matką nowego życia, Matką odkupionej
ludzkości. Staje się Matką na podstawie tego prawa, że miłość musi być płodna i
życiodajna.
Właśnie spotkanie się miłości Maryi z miłością Chrystusa stanowi
istotę tej prawdy, że Maryja jest Matką Kościoła,
Matką wszystkich, którzy mieli się zrodzić ze śmierci Chrystusa.
Oczywiście pozostaje prawdą, że Duch Święty daje życie, ale Duch Święty jest
już obecny w godzinie krzyża w Sercu Niepokalanej, Maryi. On sprawia w Niej
miłość, oddanie się. Owocem miłości Maryi i Chrystusa jest życie dla nas
wszystkich, ale znowu miłość Maryi jest owocem Ducha. Dlatego możemy
powiedzieć, że chociaż przez Maryję, to ostatecznie Duch Święty jest dawcą
życia, ale tu jest prawda o macierzyństwie Maryi wobec Kościoła.
Prawo miłości jest takie, że nie może ona nie rodzić życia, że musi być
życiodajna, płodna, macierzyńska. A ponieważ Maryja stojąca pod krzyżem
reprezentuje cały rodzaj ludzki, jest niejako jedynym sercem, które w tej
godzinie jest zespolone z ofiarą Syna, z ofiarą miłości, dlatego wszelkie
przekazywanie życia Kościołowi, wszystkim odkupionym, przechodzi przez miłość
Jej Niepokalanego Serca. Dlatego Ona jest pośredniczką wszelkiego życia,
wszelkich łask. Ale to pośrednictwo jest w gruncie rzeczy niczym innym, jak
macierzyństwem, to znaczy owocem miłości, owocem całkowitego oddania się Maryi
Chrystusowi i Chrystusa ludzkości. Ale właśnie miłość Chrystusa została wtedy
przyjęta przez Maryję, bo nikt inny nie potrafił jej przyjąć, ponieważ wszyscy
byli jeszcze zamknięci w grzechu. Tajemnica Maryi jest ostatnim ogniwem tego
przedziwnego planu, tej przedziwnej tajemnicy miłości. Maryja jest naszym
obrazem, jest typem Kościoła.
I oto następna tajemnica: wszyscy ochrzczeni, o ile przez wiarę i
miłość są oddani Chrystusowi, o ile znowu dokonuje się w nich spotkanie w
miłości, spotkanie Boga w Chrystusie, spotkanie ich miłości, sprawionej w nich
przez Ducha Świętego, z miłością Chrystusa, mają udział w tym macierzyństwie.
Gdziekolwiek w Kościele spotyka się miłość Chrystusa z miłością Kościoła, tam
Kościół staje się matką. Ecclesia Mater
- Kościół
Matka. To jest ta prawda, którą tak głęboko żyli Ojcowie Kościoła pierwszych
wieków, a która później poszła jakoś w zapomnienie.
W pismach Ojców Kościoła pierwszych trzech wieków żyje prawda o
Kościele, który jest Oblubienicą i Matką Chrystusa. Cały Kościół - i to nie
tylko w kapłanach, którzy udzielają sakramentów, ale we wszystkich
ochrzczonych, którzy przez wiarę i miłość są oddani Chrystusowi, skierowani ku
Niemu i dlatego stają się Jego Oblubienicą - cały Kościół, we wszystkich swoich
wiernych, którzy żyją w łasce, w wierze i w miłości, jest Oblubienicą
Chrystusa. A ponieważ jest Oblubienicą, jest również Matką, bo miłość
oblubieńcza musi być miłością macierzyńską, życiodajną i płodną. Stąd rodzi się
to przekonanie, że cały Kościół jest życiodajny, że cały Kościół jest Ecclesia Mater
- Kościołem
Matką i że my wszyscy w tym uczestniczymy.
To jest właśnie ta tajemnica, o której Chrystus mówi dziś w Ewangelii:
Trwajcie w miłości mojej, a przyniesiecie owoc. Każdy, kto trwa w miłości
Chrystusa, kto jest do Niego zwrócony w trudzie, w cierpieniu, w modlitwie, w
dawaniu siebie, w pełnieniu obowiązków, w jakimkolwiek wyrazie tej miłości,
która jest dawaniem siebie, posiadaniem siebie w dawaniu siebie, przynosi owoc,
partycypuje w tym macierzyńskim charakterze Kościoła.
Jest to wspaniała tajemnica, że my wszyscy, którzy żyjemy wiarą i
miłością, którzy próbujemy żyć po chrześcijańsku, wszyscy przyczyniamy się
ciągle do wzrostu życia w Kościele, wszyscy jesteśmy dawcami życia. Nie ma
zmarnowanego trudu, żadnego daremnego cierpienia, daremnej ofiary, nie ma
żadnego trudu apostolskiego, który nie przynosi owoców. To tylko pozornie
czasem nasze trudy są bezowocne, bo Bóg doświadcza naszą wiarę i chce w nas wyzwolić
jeszcze większą ofiarę i większą nadzieję i miłość, ale ten owoc gdzieś już
jest dany. On musi być dany, bo miłość nie może nie dawać życia, miłość nie
może nigdy pozostać bez owoców. Im czystsza, im piękniejsza jest miłość, tym
wspanialszy owoc. To jest właśnie tajemnica Kościoła, który jest Matką.
Niesłychanie pocieszająca i radosna jest prawda, że wszelki trud
podejmowany przez nas w kierunku posiadania siebie w dawaniu siebie,
realizowania swego powołania, spełniania swoich obowiązków, wszelkie
cierpienie, wszelkie prześladowanie, jeśli wyrasta z miłości i z pragnienia
dawania siebie, to to wszystko staje się źródłem
życia, to wszystko jest życiodajne i my wszyscy jesteśmy Ecclesia Mater
- Kościołem
Matką.
To powołanie zaś poznajemy wtedy, kiedy patrzymy na Maryję, Matkę
Kościoła. [...] Maryja jest pierwsza, Ona jest początkiem, Ona jest typem. Ona
jako pierwsza oddana w oblubieńczej miłości Chrystusowi, zwłaszcza w godzinie
krzyża, stała się Matką Kościoła. My wszyscy, o ile przyjmujemy postawę Maryi,
to znaczy postawę oddania się Chrystusowi w oblubieńczej miłości, w miłości
dawania siebie, wraz z Maryją stajemy się Ecclesia Mater.
Tak więc
Matka Kościoła - Kościół Matka to właściwie jedna tajemnica, tylko tutaj
ukazana jak gdyby w jednostkowym, osobowym wydaniu, a potem niejako powielona,
przelana na nas wszystkich, na wszystkich członków Kościoła wszystkich czasów.
Przedziwne jest nasze powołanie do tego, żeby w Kościele być dawcami
życia. Oczywiście trzeba tu znowu przypomnieć, że to nie my z siebie dajemy
życie, bo tylko Bóg może dawać życie i życiem jest Duch Święty Ożywiciel, ale
Duch Święty działa w nas, działa przez nas i udziela życia zawsze za
pośrednictwem Kościoła. Wielu ludzi ma dzisiaj kłopot z przyjęciem prawdy o
pośrednictwie łask Matki Bożej i dochodzi do tego, że niektórzy teolodzy
przyznają Maryi mniej niż każdemu innemu członkowi Kościoła. Nikt bowiem nie
przeczy, że w Kościele zawsze istniała wiara, iż każde cierpienie, każda
modlitwa, życie w zakonie kontemplacyjnym, cierpienie na łożu boleści nieraz
przez wiele lat, że to wszystko w Mistycznym Ciele Chrystusa jest owocne i
płodne, że wysługuje innym łaski, nawrócenie, zbawienie. O każdym wierzącym
można powiedzieć, że jest pośrednikiem łaski i życia Bożego wobec innych, ale
o Matce Bożej niektórzy boją się powiedzieć, że Ona jest pośredniczką łask, że
Ona pierwsza w sposób najpełniejszy jest tym, czym my jesteśmy i że dlatego
jest Ona nam bardzo bliska, dlatego w Niej widzimy swoje powołanie, swoją rolę
w Kościele, bo Ona jest jak gdyby uosobionym Kościołem. Kościół żyje najpierw
w jednej osobie, w Maryi - pierwszej osobie ludzkiej, która weszła najpierw w
relację oblubieńczą wobec Chrystusa, a potem w relację macierzyńską wobec
Kościoła. Ona jest początkiem, a my wszyscy idziemy tą samą drogą, łączymy się
z Maryją, odtwarzamy Jej postawy i stajemy się najpierw Kościołem Oblubienicą,
a potem Kościołem Matką.
Ostateczna tajemnica miłości i tajemnica żywego
Kościoła polega na tym, że Kościół żywy jest Kościołem życiodajnym. Tych dwóch
rzeczy nie można od siebie oddzielić. Zresztą nawet w przyrodzie istotną
funkcją życia jest dawanie życia. Nie ma życia, które by się nie rozmnażało. To
w pewnym sensie jest istota życia, że potrafi się ono mnożyć, przekazywać życie.
Tym bardziej to życie najwyższe, życie Boże w nas, które sprawia Duch Święty,
musi być życiodajne. Dlatego Kościół tam, gdzie jest żywy, to znaczy tam, gdzie
jest ożywiony Duchem Świętym i żyje w miłości, tam zawsze jest Kościołem
życiodajnym. To życie daje Kościół najpierw jak gdyby sam sobie, swoim własnym
dzieciom, swoim członkom, ale daje je także tym, którzy są na zewnątrz, którzy
są jeszcze poza widzialnym Kościołem.
Wszyscy ludzie są wezwani do zbawienia, niekoniecznie
poprzez widzialny Kościół, ale ludzie dobrej woli, żyjący w różnych religiach,
mogą się zbawić, nigdy jednak bez Kościoła, bo zawsze jest on Ecclesia Mater,
Kościołem
Matką. Tu bowiem jest źródło tryskające życia, które wieloma strumieniami
rozlewa się na całą ludzkość. Dlatego też, choć ten Kościół jest nieraz mały,
chociaż w jakiejś wspólnocie uda się włączyć najwyżej kilkanaście czy
kilkadziesiąt osób w żywy Kościół, w tę wspólnotę braterskiej miłości, to każda
taka wspólnota jest tryskającym źródłem życia. Z każdej takiej wspólnoty
przepływa życie na innych, na całą ludzkość. Dlatego nie jest to daremny trud,
kiedy nieraz po wielkim wysiłku w dużej parafii, która liczy kilkanaście
tysięcy osób, uda się zebrać tylko garstkę ludzi, którzy żyją naprawdę
Ewangelią, słowem Bożym, miłością, Eucharystią. Każda taka wspólnota jest
życiodajna, jest tryskającym źródłem życia dla całego Kościoła.
W tej prawdzie także jest jakaś moc i ta prawda jest dla nas
niesłychanie pocieszająca i mobilizująca do trudu budowania autentycznej wspólnoty
chrześcijańskiej przez oczyszczanie naszej miłości, przez realizowanie postawy
posiadania siebie w dawaniu siebie.
Taką pociechę daje nam Chrystus w słowach dzisiejszej Ewangelii:
Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie trwać w mojej miłości, owoc obfity
przyniesiecie. Dlatego na zakończenie tego rozważania wezwijmy Ducha Świętego,
aby napełnił nas jeszcze bardziej swoją miłością, żeby uczynił nas swoim
narzędziem, abyśmy mogli być narzędziami w przekazywaniu życia, abyśmy mogli
dzięki Niemu i w Nim stać się Kościołem Matką.
Homilia do
czytań: Ef 4, 7-16; J 15, 1-17, wygłoszona prawdopodobnie
w ostatnim dniu OŻK w 1972 r. w Krościenku nad Dunajcem.