Ks.
.Franciszek Blachnicki
Chrześcijanin
jest zaproszony do włączenia się w dialog miłości, jaki istnieje między Osobami
Trójcy Świętej. Przez wiarę i miłość
Duch Święty pozwala mu przeżywać osobistą relację do każdej z Nich. To
odniesienie wiary do Boga Ojca, do Syna Bożego i do Ducha Świętego pozwala
uchwycić charakterystyczne rysy modlitwy chrześcijańskiej.
W
trzecim tomiku serii „Szkota modlitwy" przekazujemy teksty ks. Franciszka
Blachnickiego odnoszące się do tej specyfiki modlitwy oraz ukazujące bogactwo
rodzajów i form modlitwy. Ufamy, że przyczynią się one do ożywienia i
pogłębienia życia modlitewnego Czytelników.
Liturgia jako szkoła modlitwy, a
modlitwa jako przygotowanie uczestnictwa w liturgii
Droga wzrastania nowego człowieka
Życie nadprzyrodzone a doświadczenie
Etapy dojrzewania nowego człowieka
Modlitwa wewnętrzna i modlitwa ustna
Modlitwa wewnętrzna jako fundament
Pełnia bogactwa rodzajów modlitwy
Pokora i bezinteresowność w modlitwie wstawienniczej
Uniżenie wobec Boga i ludzi warunkiem wysłuchania modlitwy
Chrześcijanin jest zaproszony
do włączenia się w dialog miłości, jaki istnieje między Osobami Trójcy Świętej.
Przez wiarę i miłość Duch Święty pozwala mu przeżywać osobistą relację do
każdej z Nich.
To odniesienie wiary do Boga
Ojca, do Syna Bożego i do Ducha Świętego pozwała uchwycić charakterystyczne
rysy modlitwy chrześcijańskiej.
W trzecim tomiku serii
„Szkoła modlitwy" przekazujemy teksty ks. Franciszka Blachnickiego, które
odnoszą się do tej specyfiki modlitwy oraz ukazują bogactwo rodzajów i form
modlitwy. Ufamy, że przyczynią się one do ożywienia i pogłębienia życia
modlitewnego Czytelników.
Większość tekstów została
spisana z kaset magnetofonowych i opracowana przez redakcję już po śmierci
Autora. Tytuły i śródtytuły oraz opuszczenia zaznaczone kropkami w nawiasie
pochodzą od redakcji.
Co wnosi metoda oazowa do tak
ważnego dzieła jak wychowanie do życia modlitwy? Kilka uwag na temat sytuacji.
Jeżeli Kościół ma się odnowić,
to musi przede wszystkim odnowić się na tym odcinku. Powinien znów stać się w
sposób głębszy i pełniejszy wspólnotą ludzi modlących się.
Teologia pastoralna mówi
dzisiaj o podstawowych funkcjach, poprzez które Kościół siebie buduje i
urzeczywistnia. Tak jak żywy organizm posiada pewne życiowe funkcje, tak samo
Kościół, porównany do żywego organizmu, ma takie życiowe i życiodajne funkcje.
Wylicza się wśród nich: przepowiadanie słowa Bożego, sprawowanie liturgii,
dyscyplinę, caritas. To są podstawowe funkcje
Kościoła.
Modlitwa jest dla Kościoła
tym, czym jest oddech dla żywego organizmu. Jeżeli chcemy stwierdzić, czy
organizm jeszcze żyje, to sprawdzamy, czy oddycha. Tam gdzie jest oddech, tam
jest życie; gdzie nie ma oddechu, tam nie ma życia. Modlitwa jest oddechem
wiary, oddechem nowego życia. Modlitwa jest wiarą, która przechodzi z potencji
do aktu. Jest więc aktem wiary. W ten sposób musimy patrzeć na życie modlitwy.
W świetle tych stwierdzeń
musimy uznać i przyznać, że brakuje nam życia modlitwy, że istnieje na pewno
jakiś kryzys życia modlitwy. Zamiast wychowania do modlitwy mamy bardzo często
w naszej praktyce homiletycznej i pastoralnej uczenie pacierza. Pacierz nie zawsze
jest modlitwą. Recytowanie formuł wyuczonych na pamięć nie jest jeszcze
modlitwą. Modlitwa jest spotkaniem się osób. Do takiej modlitwy osobowej
musimy ludzi wychowywać.
Katecheza, która nie prowadzi
do modlitwy, jest chybiona w swoim głównym celu. Katecheza nie ma na celu przekazywania
wielu informacji i wiadomości. Ona ma doprowadzić do spotkania z Bogiem w
wierze. Spotkanie to dokonuje się konkretnie w modlitwie, dlatego wydźwiękiem katechezy musi być doprowadzenie do
żywej modlitwy.
Musimy również przyznać, że
my, kapłani, pod względem życia modlitwy nie jesteśmy na właściwym poziomie.
Bardzo często modlitwa kapłana ogranicza się do recytowania formuł,
szczególnie brewiarza. Ale czy brewiarz jest dla nas naprawdę modlitwą? Czy
jest to tylko „oficjum", czyli element urzędu, który spełniamy. To jest
jedna strona rzeczywistości.
Równocześnie dzisiaj
zarysowuje się w życiu Kościoła coś ogromnie pocieszającego. Żyjemy w epoce
wielkiej odnowy życia modlitwy. Wszędzie powstają chrześcijańskie grupy
modlitewne - grupy chrześcijan, którzy spotykają się regularnie, przeciętnie
raz w tygodniu, żeby się wspólnie modlić. W tych grupach odżywa, długi czas
zapomniana, modlitwa spontaniczna. Widoczne są również inne ruchy odnowy
modlitwy na Zachodzie. Dzisiaj bardzo znany jest tak zwany ruch medytacyjny
mający bogatą literaturę, ośrodki rekolekcyjne. Jednym z inspiratorów tego
ruchu jest znany z katechetyki Klemens Tilmann, który
wydał już wiele książek i broszur wychowujących do medytacji i modlitwy.
Niestrudzenie walczy on o to, żeby katecheza doprowadzała do umiejętności
modlitwy.
Jest to zjawisko bardzo
pocieszające. Musimy zapoznać się z nim i pracować nad tym, żeby nie pozostać
poza nurtem, żeby nie doszło do tego, że świeccy, a zwłaszcza młodzież, mają
jakiś głębszy poziom życia modlitwy niż my, kapłani. Dzisiaj często możemy
stwierdzić, że tak jest. Zauważamy często na oazach, że poziom życia modlitwy
młodzieży nas zaskakuje i przerasta. Obserwujemy wielkie działanie Ducha Świętego.
Wśród młodzieży dzisiejszej zaznacza się wielkie pragnienie życia modlitwy,
dlatego wszelkie próby rozmodlenia młodzieży napotykają na podatny grunt i
przynoszą nieraz wielkie, wspaniałe owoce. [...]
Jednym z istotnych elementów
oazy jest szkoła modlitwy. W oazach została już wypracowana pewna pedagogika
modlitwy jako istotnego elementu wychowania nowego człowieka. Nowy człowiek to
człowiek dialogu - człowiek, który rozmawia przede wszystkim z Bogiem. Nowego
człowieka poznaje się po tym, że jest on wprawiony w życie modlitwy i naprawdę
z Bogiem rozmawia.
Zanim podam konkretne metody
tej szkoły modlitwy, chciałbym zwrócić uwagę na przesłanki teologiczne -
ogromnie ważne dla zagadnienia życia modlitwy.
Modlitwa jest zjawiskiem
spotykanym we wszystkich religiach. Musimy jednak wyraźnie podkreślić różnicę
między modlitwą chrześcijańską a modlitwą obecną w innych religiach - modlitwą
bazującą na naturalnym podłożu religijnym. Bardzo często modlitwa chrześcijan
pozostaje w gruncie rzeczy na poziomie modlitwy religii naturalnej, brakuje jej
istotnych cech modlitwy chrześcijańskiej. Dlatego musimy sobie uświadomić,
czym różni się modlitwa chrześcijańska od modlitwy spotykanej w innych
religiach.
Cechy modlitwy
chrześcijańskiej można sprowadzić do trzech podstawowych rysów: teocentryzmu, chrystocentryzmu i pneumatocentryzmu.
Modlitwa chrześcijanina musi być oparta na wierze w Trójcę Przenajświętszą,
musi pozostawać w określonej relacji do poszczególnych Osób Trójcy Świętej,
wtedy dopiero jest to modlitwa chrześcijańska. Wskazuje na to bardzo prosty
schemat, który zawsze był u podstaw modlitwy liturgicznej. Modlitwa
liturgiczna, która pozostanie dla chrześcijan wzorem, modelem poprawnej
modlitwy w oparciu o tradycję biblijną, jest zawsze skierowana ad Patrem
per Filium in Spiritu Sancto, czyli do Ojca przez Syna w
Duchu Świętym. Ta relacja wyrażona przez przyimki „przez" i „w" w
gruncie rzeczy odpowiada relacjom zachodzącym pomiędzy osobami Trójcy Świętej.
To są rzeczy, które nie mogą być dowolnie zmienione. Nie należy kierować
modlitwy do Syna przez Ojca albo do Ducha Świętego przez Syna, ale zawsze
modlitwa musi mieć tę trynitarną strukturę.
Teocentryzm modlitwy
chrześcijańskiej wyraża się w skierowaniu ad Patrem;
Bóg
Ojciec jest jednak nie tylko „punktem docelowym", ale jest również
„punktem wyjścia" modlitwy chrześcijańskiej w ogóle. Bóg Ojciec objawił
nam swój odwieczny plan zbawienia człowieka. Zbawienie człowieka polega na
zaproszeniu go do komunii, do uczestnictwa w życiu Boga. Komunia z Bogiem może
być zrealizowana tylko w oparciu o inicjatywę Boga Ojca, o Jego odwieczny plan.
Bóg objawia człowiekowi swój wspaniały plan i zaprasza go do przyjęcia, do
wejścia w ten plan, do uczestnictwa. Ta podstawowa prawda w religii chrześcijańskiej
musi również pozostać podstawowym prawem modlitwy. Modlitwa jest naszą
odpowiedzią na zaproszenie Boga Ojca. On jest „punktem wyjścia" modlitwy i
w tym znaczeniu mówimy o teocentryzmie modlitwy chrześcijańskiej.
Modlitwa antropocentryczna -
charakterystyczna dla religijności naturalnej - czyni punktem wyjścia potrzeby
człowieka. Człowiek - odczuwając pewne braki, zagrożenia ze strony sił natury,
stając wobec różnych przypadków, nad którymi nie ma władzy - zaczyna szukać
zabezpieczenia, pomocy i zwracać się do mocy nadprzyrodzonych, pozaś wiato-wych. Taka modlitwa
ma dużo cech religijności magicznej; ostatecznie chodzi w niej o to, aby moce
nadprzyrodzone wciągnąć w służbę człowieka. Dla modlitwy antropocentrycznej
charakterystyczne jest to, że chcemy nakłonić Boga, żeby zaakceptował nasze
potrzeby i nasze propozycje, żeby stał się w pewnym sensie naszym narzędziem.
Jest w tym jakaś tendencja podporządkowania Boga sobie.
Tymczasem teocentryczna
modlitwa chrześcijańska musi mieć tendencje wręcz przeciwne. Nie oznacza to, że
nie można w modlitwie przedkładać autentycznie naszych ludzkich potrzeb,
przedstawiać swojej nędzy i prosić o pomoc w różnych sytuacjach. Jednak wszelka
modlitwa musi skłaniać człowieka do tego, żeby swoje życie poddał wymaganiom
Bożego planu zbawienia, żeby siebie włączył w plan Boży, w działanie Boże, żeby
się uczynił sługą i wykonawcą woli Bożej. Tak trzeba pojmować prawdę
katechizmową, że każda modlitwa musi zawierać w sobie moment poddania się woli
Bożej.
Modlitwa chrześcijańska winna
być inspirowana przez Pismo Święte, słowo Boże. Modlitwa jest dialogiem, w którym
pierwsze słowo należy do Boga. Nasza modlitwa może być tylko odpowiedzią na
nie. Modlitwę należy przeżywać na tej płaszczyźnie. Chociażby nawet moja modlitwa
była konkretną prośbą o uzdrowienie czy o wybawienie z jakiegoś kłopotu, to
zawsze musi zawierać w sobie przekonanie, że Bóg lepiej wie, co mi jest
potrzebne do zbawienia. Choć może się wydawać, że w tej chwili to czy tamto
jest mi potrzebne, to zawsze stawiam zastrzeżenie, że Bóg wie lepiej, że ja
mogę się mylić. W każdym wypadku, kiedy modlitwa jest wypowiadana w duchu
prośby „bądź wola Twoja", kiedy ostatecznie opiera się na przekonaniu, że
Bóg jest miłością, że Bóg obejmuje nią moje życie, że Boży plan zbawienia jest
realizowaniem odwiecznego zamiaru miłości Boga, który chce wszystkich zbawić,
wtedy jest to modlitwa w tym znaczeniu teocentryczna.
Praktycznie wynika z tego
wniosek, że trzeba jak najbardziej modlitwę łączyć z czytaniem czy słuchaniem
słowa
Bożego. Do naszej modlitwy
musimy zawsze wprowadzać element biblijny. Wtedy wypracowuje się przez modlitwę
właściwą postawę w stosunku do Boga, do Jego odwiecznego planu zbawczego.
Modlitwa chrześcijańska jest
modlitwą chrystocentrycz-ną, to znaczy, że jest
modlitwą nie tyle i nie tylko skierowaną do Chrystusa (choć oczywiście ta
modlitwa jest istotnym elementem modlitwy chrześcijańskiej), ale że jest
najpierw dołączaniem się do modlitwy Chrystusa, bo Chrystus jest najpierw dla
nas Pośrednikiem, przez którego idziemy do Ojca. Dla chrześcijanina modlić się
oznacza dołączać się najpierw do modlitwy Chrystusa. Ewangelia często mówi o
tym, że mamy modlić się w imię Jezusa. Chrystus mówi: Jeżeli będziecie w imię Moje
prosić... (por.
J 13,14). „Modlić się w imię Jezusa" (por. J 15, 16; 16, 23-26; 1 Kor 1,
2; Ef 5, 20; Flp 2, 10) w
języku biblijnym znaczy modlić się w łączności z Chrystusem, wchodzić w
postawę Chrystusa wobec Ojca, przyswajać sobie Jego sposób myślenia, Jego usposobienie
wobec Ojca. Nasza modlitwa jest poszerzeniem modlitwy Chrystusa.
Odnowiona modlitwa
„brewiarzowa" - liturgia godzin - mocno uwydatnia ten aspekt modlitwy
chrześcijańskiej. Zwróćmy uwagę na tytuły poszczególnych psalmów. Najpierw
jest tytuł, który ogólnie wyraża treść danego psalmu czy charakter tej
modlitwy, a potem jest zdanie z Nowego Testamentu czy z Ojców Kościoła, które
modlitwie psalmów nadaje orientację chrystocentryczną.
To zdanie ułatwia nam złączenie się z Chrystusem w naszej modlitwie skierowanej
do Ojca. Tam jest zawarta cała teologia modlitwy. Zwłaszcza modlitwę Starego
Testamentu musimy przyjąć i odczytać w ten sposób, że w Chrystusie zostały
wypełnione te wszystkie postawy wobec Boga Ojca, które są wyrażone w psalmach:
ufność, nadzieja, pragnienie chwały Bożej, poddanie się słowu Bożemu. Chrystus
to wszystko wypełnił, nadał sens i podniósł wartość naszej modlitwy. Swoją
modlitwą musimy włączać się w modlitwę Chrystusa do Ojca.
Chrystocentryzm w modlitwie wyraża się
również w tym, że stosunek osobowy, relacja „ja - Ty" między człowiekiem a
Bogiem aktualizuje się zasadniczo na płaszczyźnie Chrystus i człowiek.
Chrystus jest owym „Ty" dla naszego „ja". Z Chrystusem podejmujemy
bezpośredni dialog, z Nim się spotykamy. W tym sensie modlitwa do Chrystusa
zajmuje również miejsce w centrum modlitwy chrześcijańskiej, która przechodzi
potem w modlitwę przez Chrystusa do Ojca. A również do Ojca nie ma innej drogi,
jak tylko przez Chrystusa, lecz Chrystusa trzeba przyjąć w tej relacji osobowej
„ja - Ty". W języku biblijnym mówi się o relacji oblubieńczej, jaka
zachodzi między Kościołem a Chrystusem albo między pojedynczym członkiem
Kościoła a Chrystusem.
Modlitwa musi być pneumatocentryczna, to znaczy musi być modlitwą w Duchu
Świętym. Duch Święty jest tym, który w nas się modli. On jest nie tylko punktem
odniesienia naszej modlitwy, choć jest uzasadnione i teologicznie poprawne
modlenie się do Ducha Świętego; rzeczą bardziej istotną jest modlitwa w Duchu
Świętym. Chociaż wprost nie wymieniamy Osoby Ducha Świętego w modlitwie, to
Duch Święty jest zawsze obecny, jeżeli jest to autentyczna modlitwa inspirowana
przez łaskę. Duch Święty jest sprawcą wiary, nadziei i miłości, czyli tych
podstawowych relacji, które znajdują swój wyraz w modlitwie i dzięki którym
nawiązujemy osobowy kontakt z Ojcem przez Chrystusa. Duch Święty jest wielkim
inspiratorem naszej modlitwy. Jest On jej twórcą. Jest wewnętrznym nauczycielem
modlitwy. Św. Paweł mówi, że my nie umiemy się modlić jak trzeba, ale Duch
Święty w nas się modli, On przyczynia się za nami (por. Rz
8, 26).
To modlenie się w Duchu
Świętym jest rzeczywistością, która zawsze istniała w Kościele, a dzisiaj jest
jakby w szczególny sposób uświadamiana wierzącym. Mamy dziś w Kościele wiele
przejawów modlitwy niezwykłej pod względem głębi; wyraźnie zaznacza się
działanie Ducha Świętego w odnowieniu modlitwy. Dlatego grupy charyzmatyczne,
gdzie szczególnie przejawia się działanie Ducha Świętego, to grupy modlitewne,
w których jest pielęgnowana modlitwa w Duchu Świętym i pod Jego przemożnym
wpływem.
W jaki sposób doprowadzić
wiernych do prawdziwej modlitwy chrześcijańskiej: teocentrycznej, chrystocentrycznej i pneumatocentrycznej?
Sposobów jest wiele. Kilka metod wypraktykowano już w oazach i w ruchu oazowym.
Chciałbym je przedstawić.
Wielkim środkiem wychowania
do modlitwy - szkołą modlitwy - może stać się różaniec. Modlitwa różańcowa w
gruncie rzeczy zawsze miała spełniać taką rolę w Kościele. Jest ona szkołą
modlitwy dla szerokich mas wierzących. Może jednak zostać spłycona i pozbawiona
swojej właściwej skuteczności. Istotą różańca jest wprowadzenie ludzi w modlitewne
rozważanie tajemnic oraz wydarzeń historii zbawienia. W tym sensie różaniec
jest modlitwą teocentryczną. Połączenie modlitwy ustnej z rozważaniem
modlitewnym wydarzeń zbawczych sprawia szczególną trudność, nawet
psychologiczną. Do tego dochodzą roztargnienia, stąd nieraz odmawianie różańca
jest zmaganiem się z roztargnieniem i bardzo trudno przychodzi nam uczynić
różaniec modlitwą medytacyjną.
Różaniec streszcza w sobie
całą tajemnicę Chrystusa, tajemnicę paschalną. Osobą, która pierwsza weszła w
tę rzeczywistość, jest Maryja. Ona ma być dla nas wzorem. Maryja pierwsza
rozważała te tajemnice. My mamy z Nią, naśladując Jej postawy, nawiązać
modlitewny kontakt z wydarzeniami historii zbawienia.
W oazach wprowadziliśmy
metodę odmawiania różańca, która bardzo ułatwia właściwe traktowanie go jako
modlitwy medytacyjnej. Odmawianie pierwszej połowy modlitwy Zdrowaś Maryjo
(te słowa, które są wyjęte z Ewangelii - pozdrowienie Anioła, słowa Elżbiety)
kończy się słowem „Jezus". W doprowadzeniu do Chrystusa wyraża się chrysto-centryzm modlitwy różańcowej. Ze słowem
„Jezus" łączy się rozważanie wydarzeń z życia Jezusa - tych tajemnic zbawczych,
które zostały w Chrystusie zrealizowane. Po słowie „Jezus" następuje
dopowiedzenie, które nawiązuje do konkretnego wydarzenia zbawczego rozważanego
w tej tajemnicy. Dopowiedzenia nie mają ustalonej formy, są układane
spontanicznie. Każda grupa może je swobodnie kształtować. Dzięki temu różaniec
pozostaje modlitwą żywą, zaciekawiającą i zmuszającą do aktywności i
koncentracji.
Przykłady dopowiedzeń podczas
rozważania tajemnicy Zesłania Ducha Świętego: „...błogosławiony owoc żywota
Twojego, Jezus, który po swoim Zmartwychwstaniu i Wniebowstąpieniu zesłał na
Apostołów Ducha Świętego"; „...owoc żywota Twojego, Jezus, który daje nam
udział w nowym życiu przez swojego Ducha"; „...Jezus, który przez swojego
Ducha uczy nas miłości"; „...Jezus, który przez swojego Ducha gromadzi
nas w Kościele" itd. Można tu po prostu w różny sposób rozwijać myśl o
Duchu Świętym, ale w relacji do Chrystusa będącego tym, który Ducha Świętego
zsyła. Może być też inny sposób, na przykład możemy rozważanie skoncentrować
na osobie Maryi, Matki Chrystusa. Rozważamy tajemnicę Zwiastowania i wtedy
mówimy: „...owoc żywota Twojego Jezus, który wybrał Ciebie na Oblubienicę i
Matkę", „który Cię napełnił Duchem Świętym", „który Cię zachował od
grzechu pierworodnego", „który Ciebie pierwszą włączył do dialogu, do
spotkania", „który uczynił Ciebie wzorem i typem Kościoła jako wspólnoty
tych, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą Go". Odsłaniają się różne
możliwości. Gdy ludzie żyją Pismem Świętym, to po pewnym czasie takiej modlitwy
nasuwa się im mnóstwo myśli, które z jednej strony wprowadzają w świadomość
wydarzenia historii zbawczej, a z drugiej - tworzą pomost do konkretnych
sytuacji z ich życia, do ich osobistych potrzeb. Taki sposób odmawiania różańca
staje się aktualizacją w kierunku nowego życia.
Dominikanie proponują
dzisiaj, żeby przywrócić dopowiedzenia. Z tym nie ma żadnych trudności, bowiem
nie było nigdy ustalone, że różaniec ma być w takiej formie, jak obecnie. Było
natomiast powiedziane, że powinna być do niego dołączona medytacja. Sposób
przedstawiony przed chwilą jest bardzo praktyczny i prosty. Zresztą papież w adhortacji „Marialis cultus", której duża część została poświęcona
modlitwie różańcowej, wyraźnie poleca właśnie taki sposób odmawiania różańca.
Rzeczą dyskusyjną jest to, czy można porzucać drugą część, to znaczy formułę
prośby o wstawiennictwo: „Święta Maryjo, Matko Boża, módl się za nami".
Nie chodzi o to, by opuszczać ją w ogóle, ale by pozostawić tylko na zakończenie
„dziesiątka", aby zamknąć rozważanie prośbą o wstawiennictwo. To już nie
jest sprawa istotna, można tak, można inaczej. W każdym razie dopowiedzenia
przywracają różańcowi właściwy charakter, sprawiają przede wszystkim, że staje
się on naprawdę szkołą modlitwy. Istotne cechy modlitwy chrześcijańskiej: teo-centryzm i chrystocentryzm są
wtedy osiągane. Modlitwa jest związana z wydarzeniem historiozbawczym,
z urzeczywistnieniem Bożego planu zbawienia i z Chrystusem, który ten plan
Boży realizuje, a modlący się wchodzą (w sposób osobowy) w Duchu Świętym, za
przykładem Maryi, w kontakt z tą rzeczywistością zbawczą. Młodzież bardzo lubi
taki sposób odmawiania różańca. Podziwiamy jej pomysłowość i świeżość myśli,
które wnosi. Już nawet dzieci ze szkoły podstawowej stosunkowo łatwo uczą się i
potrafią spontanicznie układać takie dopowiedzenia. To jest pierwsza metoda.
Druga metoda łączy się z
kręgiem biblijnym. Tą nazwą obejmujemy różne formy spotkań ze słowem Bożym, są
to spotkania małej grupy przebiegające w duchu modlitewnym, a więc nie
egzegeza czy pogłębianie wiedzy o Piśmie Świętym (choć to też jest potrzebne).
Krąg biblijny to spotkanie ze słowem Bożym zawartym w Piśmie Świętym jako ze
słowem życia, słowem, które ma kształtować nasze życie, nasze postawy. Krąg
biblijny jest równocześnie szkołą modlitwy inspirowanej przez słowo Boże.
Zwykle częścią tego spotkania jest spontaniczna modlitwa jako odpowiedź na
przyjęte czy rozważane słowo Boże. Można mówić o różnych metodach i stopniach
kręgu biblijnego.
W oazach jest wypracowany
cały system wdrażania w spotkanie ze słowem Bożym w duchu wiary i modlitwy. Dla
przykładu stosujemy metodę Vasteras. Nazwa pochodzi
od miejscowości w Szwecji, gdzie grupa chrześcijan metodę tę wypracowała. Jest
ona bardzo prosta. Zwykle od niej rozpoczyna się pracę. Uczestnicy grup
otrzymują tekst wybrany z Pisma Świętego, przez chwilę każdy rozważa go w
milczeniu, a budzące się w nim wówczas reakcje zaznacza w postaci symboli na
marginesie tekstu. Stosuje się trzy symbole: znak zapytania, wykrzyknik i
strzałkę. Znak zapytania stawia się tam, gdzie coś jest niezrozumiałe,
wykrzyknik, jeżeli dane słowo lub zdanie przynosi jakieś oświecenie, w jakiś
sposób porusza, a strzałkę, jeżeli rozważający odbiera to słowo Boże jako
wezwanie skierowane do niego osobiście, gdy uświadamia sobie, że Bóg czegoś od
niego żąda. Po takim przemyśleniu tekstu następuje rozmowa. Przewodniczący
spotkaniu pyta, kto postawił znak zapytania, w którym miejscu, dlaczego.
Następuje rozmowa na ten temat, podczas której wyjaśnia się trudności związane
z tekstem. Później pada pytanie, kto postawił wykrzyknik i dlaczego. Uczestnicy
mówią, co dało im słowo Boże, dlaczego ich poruszył ten właśnie fragment. Można
jeszcze, ale nie jest to konieczne (to zależy od stopnia zżycia się grupy),
mówić o strzałkach, którymi oznaczono wezwania bardziej osobiste. Jeżeli grupa
nie jest ze sobą dostatecznie zaprzyjaźniona, to opuszcza się ten etap.
W metodzie Vasteras człowiek „jest zmuszony" do zajęcia osobiście
jakiejś postawy wobec słowa Bożego, jednak to jeszcze nie jest forma
modlitewna.
Formą modlitewną jest tak
zwane dzielenie się Ewangelią. Metoda bardzo prosta, ale wymagająca już
pewnego przygotowania. Stosujemy ją na spotkaniach ze starszą młodzieżą i z
dorosłymi. Na początku spotkania jest modlitwa do Ducha Świętego, potem
przeczytanie tekstu biblijnego, chwila rozważania w ciszy, a później każdy mówi
po kolei, jakie myśli i uczucia powstały w nim pod wpływem usłyszanego słowa
Bożego. Co mi dało to słowo Boże? Jak je odebrałem? Ciągle stwierdzamy ze
zdumieniem, jak olbrzymie jest bogactwo wypowiedzi. Słyszymy wtedy bardzo
proste odpowiedzi, bez specjalnego przygotowania biblijnego. Z góry oczywiście
ostrzega się, że spotkanie nie powinno być dyskusją, nie można zastanawiać się,
czy Pan Bóg ma naprawdę rację w tym, co mówi, nie można przybierać postawy,
która sądzi słowo Boże. Słowo Boże trzeba rozważać w postawie wiary.
Przyjmować je jako autorytet ostateczny: gdy Bóg przemawia, nie ma miejsca na
dyskusję. Oczywiście jest miejsce na wątpliwości czy niezrozumienie, ale to
powinno się rozwiązywać poza spotkaniem. Odpowiedź na słowo
Boże może przyjąć formę
modlitwy. Bardzo często młodzież swoje refleksje związane z przeczytanym
tekstem biblijnym wyraża na sposób modlitwy skierowanej wprost do Chrystusa. W
tej formie spotkania szkoła modlitwy w oparciu o słowo Boże realizuje się w
sposób bardzo wyraźny i duchowy. Praktykowanie jej z jakąś grupą staje się
rzeczywiście bardzo skutecznym środkiem do rozmodlenia tych ludzi, do wprowadzenia
ich w postawę osobistego kontaktu modlitewnego z Bogiem.
W ramach kręgów biblijnych w
grupach modlitewnych dużą rolę odgrywa spontaniczna modlitwa we wspólnocie.
Taka modlitwa jest równocześnie świadectwem. Ludzie dzielą się tym, co
wewnętrznie przeżywają, a to bardzo scala grupę i pogłębia przeżycie wspólnoty.
Obok modlitwy spontanicznej wypowiadanej we wspólnocie, trzeba nauczyć się
modlitwy osobistej, bardziej medytacyjnej. Do takiej modlitwy wychowujemy w
oazach przez praktykę Namiotu Spotkania.
W programie każdej oazy jest
przewidziany Namiot Spotkania. Określenie nawiązuje do tekstu z Księgi Wyjścia,
gdzie jest mowa o Mojżeszu, który, organizując życie społeczne Izraelitów na
pustyni, kazał między innymi zbudować namiot i umieścić go poza obozem, w
miejscu odległym od zgiełku, od hałasu obozowego. Namiot ten nazwał Mojżesz
Namiotem Spotkania. Kiedy chciał on rozmawiać z Bogiem, to wchodził do namiotu
i rozmawiał z Bogiem - jak mówi Pismo Święte - „twarzą w twarz, jak rozmawia
przyjaciel z przyjacielem" (por. Wj 33, 11).
Inni Izraelici, którzy chcieli rozmawiać z Bogiem, również szli do Namiotu
Spotkania (por. Wj 33, 7b). Przeżycie modlitwy
osobistej było znane.
Mojżesz był człowiekiem
głębokiej modlitwy i wychowywał Izraelitów do takiej modlitwy.
Na oazie mówimy, że trzeba,
aby każdy zbudował sobie - w sensie dosłownym i przenośnym - taki właśnie
Namiot Spotkania. W sensie dosłownym - żeby każdy znalazł miejsce, gdzie by
mógł pójść na osobistą modlitwę, żeby było to miejsce samotne i spokojne, może
to być kościół lub kaplica. Jeżeli kościół jest daleko lub jest zamknięty w
ciągu dnia, to przygotowuje się w oazie specjalne miejsce (jeśli jest to możliwe,
to z Najświętszym Sakramentem); nawet może to być szałas, namiot zbudowany w
lesie w miejscu ustronnym; zostawia się tam Pismo Święte. Zachęca się
młodzież, aby każdy w ciągu dnia znalazł chwilę na osobiste spotkanie, na osobistą
rozmowę z Bogiem. Nie daje się wtedy nawet specjalnych pomocy czy pouczeń.
Okazuje się, że zawsze próba spotkania się w samotności z Bogiem wzbudza z
czasem życie modlitwy. Mamy mnóstwo wypowiedzi młodzieży świadczących o tym,
że było to dla nich odkrycie, że nauczyli się osobistej modlitwy. Często
młodzież ocenia Nnamiot Spotkania jako jedno z
największych osiągnięć czy wartości poznanych w czasie rekolekcji. Ogromnie
ważny jest tutaj moment osobistej decyzji, to że człowiek musi świadomie
znaleźć chwilę czasu do dyspozycji Boga. Gdy ktoś jest wierny tej praktyce
przez jakiś okres czasu, zaczyna w nim działać Duch Święty, zaczyna się w nim
budzić życie modlitwy. Ten prosty sposób wydaje się najskuteczniejszy, by
doprowadzić ludzi do modlitwy jako do bezpośredniej rozmowy z Bogiem.
Liturgia jest również szkołą
modlitwy. W niej jest miejsce na wszelkie rodzaje modlitwy. Przede wszystkim
jest modlitwa ustna sformułowana w księgach liturgicznych, jednakże w
odnowionej liturgii wyraźnie przewidziane są także chwile cichej modlitwy.
Momenty ciche, których jest
kilka w czasie mszy świętej, mają być zapełnione modlitwą osobistą. Po wezwaniu
do modlitwy: „Módlmy się", przed tak zwaną kolektą, ma być chwila ciszy, żeby
obecni mogli wejść w postawę modlitewną wobec Boga, żeby mogli stanąć w Jego
obecności. Jeżeli ta chwila ciszy nie jest wypełniona wysiłkiem przybrania postawy
modlitewnej wobec Boga, wysiłkiem uświadomienia sobie Jego obecności, to
następujące po niej słowa modlitwy są zwykłe formułą wypowiedzianą bez
włączenia się w nią zgromadzonych. Oni nie mogą się modlić słowami kapłana
przewodniczącego, bo nawet nie są do tego psychicznie zdolni. Dlatego ta
chwila ciszy jest ogromnie ważnym momentem wychowania ludzi do modlitwy.
Chwile ciszy - po
przeczytaniu słowa Bożego, po homilii, po komunii świętej sakramentalnej - to
są momenty, które powinny być wypełnione cichą, osobistą modlitwą. Bardzo
często chwile ciszy są przez celebransów zupełnie eliminowane z powodu
niezrozumienia przez nich liturgii i jej przepisów. Na przykład przed komunią
świętą sakramentalną ludzie śpiewają „Baranku Boży", równocześnie kapłan,
żeby oszczędzić na czasie, odmawia modlitwę przed komunią świętą; ledwo się
skończy „Baranku Boży", następują słowa „Oto Baranek Boży..." i od
razu po nich komunia święta. Tymczasem przepisy mówią, że po „Baranku
Boży" jest chwila ciszy. W czasie tej ciszy kapłan mówi swoją modlitwę
przygotowującą go do komunii świętej i potem dopiero może być ewentualnie
rozdawana Hostia koncelebransom, a później dopiero
słowa: „Oto Baranek Boży". Cisza przed komunią świętą jest ogromnie ważna
i przez rubryki przewidziana i przepisana, ale zupełnie ignorowana przez
celebransów.
Podobna sytuacja ma miejsce
na początku mszy świętej: chwila milczenia przewidziana jest przed aktem
pokuty. Jeżeli ludzi nie wychowa się do tej chwili ciszy, akt pokuty staje się
klepaniem utartych formułek. Niestety, tutaj trochę niewłaściwie przetłumaczono
łacińską formułę. Po polsku mamy: „Przeprośmy Pana Boga za nasze grzechy,
abyśmy mogli godnie sprawować Najświętszą Ofiarę". Natomiast oryginalny
tekst łaciński brzmi: „Agnoscamus nostra
peccata". Jest to wezwanie do refleksji, do
uznania własnej grzeszności. „Agnoscere" znaczy
uznać w głębi duszy swoją grzeszność wobec Boga. Jeżeli zabraknie tego agnoscere, tej chwili refleksji, to
jest tylko recytowanie formułek zupełnie bezmyślnie. W pewnym sensie celebrans
zdradza się wobec ludzi, że się wcale nie modli, a ludziom uniemożliwia w tej chwili
tak potrzebną refleksję modlitewną i wejście we właściwą postawę wobec Boga.
Pośpiech w liturgii działa zabójczo i udaremnia w dużej mierze owoce liturgii,
ponieważ uniemożliwia wprowadzanie ludzi w nastrój, w postawę modlitwy.
A w czasie modlitwy powszechnej,
modlitwy wiernych najczęściej pokazuje się, kto jest w zgromadzeniu niewierny,
niewierzący. Jest nim zwykle ministrant. Kiedy się wierni modlą, on spaceruje i
przynosi na ołtarz mszał, kielich itd. On się nie tylko nie modli, ale jeszcze
przeszkadza w tej modlitwie. Znowu nierozumny pośpiech.
Jeżeli dobrze zrozumiemy
rubryki odnowionego mszału, to zauważymy szereg momentów, które są wyrazem
przemyślanej pedagogii modlitwy. Niestety, w naszym sposobie odprawiania tę
rzecz się pomija i udaremnia wysiłek zamierzony przez prawodawcę. Msza święta
nie wychowuje do modlitwy i nie jest też w rezultacie modlitwą. Trzeba sobie
uświadomić, jaką szansą dla rozmodlenia wiernych jest liturgia.
Modlitwa powszechna jest
także wprowadzona do mszy świętej jako coś, co ma wychować ludzi do modlitwy w
duchu biblijnym. Modlitwa powszechna we mszy świętej musi być związana
tematycznie z czytaniami i homilią. Dlatego [...] modlitwa powszechna i homilia
są in potestate celebrandi, co znaczy: zależą od celebransa, jaki nada im
kierunek, temat, myśl przewodnią. Czytania, homilia, modlitwa powszechna muszą
tworzyć całość, aby wychowywać ludzi do tego, że nasza modlitwa jest
odpowiedzią na słowo Boże. Teocen-tryzm modlitwy w
tym się wyraża, że odpowiadamy na zaproszenie Boga, który nas chce włączyć w
swój odwieczny plan zbawienia, a odpowiedzią jest ta uroczysta, liturgiczna
modlitwa powszechna. Modlitwa ta uczy wiernych również właściwej hierarchii
próśb przedkładanych Bogu. Zwróćmy uwagę, że modlitwa liturgiczna nie jest
tylko prostym przedstawieniem potrzeby Bogu, na przykład: „Pomódlmy się za
naszego chorego księdza proboszcza" - „Ciebie prosimy, wysłuchaj nas,
Panie". To jeszcze za mało. W duchu liturgii, tradycji Kościoła, modlitwa
powinna brzmieć: „Pomódlmy się za naszego chorego księdza proboszcza, aby
otrzymał łaskę cierpliwego znoszenia choroby z Chrystusem, aby przyniosła mu
ona pożytek dla duszy; aby w tej chorobie mógł wypraszać łaski zbawienia dla
swojej parafii". Zawsze w modlitwie powinna zostać zawarta motywacja
biblijna, teologiczna. W ten sposób wychowuje się świadomość i kształtuje postawy
wiernych. Taka modlitwa powszechna - systematycznie, we właściwy sposób
realizowana w parafii - jest długofalową szkołą modlitwy.
Jeżeli wierni nie nauczą się
modlitwy osobistej, jeżeli przez tak czy inaczej realizowany Namiot Spotkania
nie nauczą się rozmawiać z Bogiem bezpośrednio, wtedy nie będą wiedzieli, co
robić z chwilą ciszy i powstanie zakłopotanie w czasie liturgii w kościele: czy
ministrant zapomniał podać książkę, czy ksiądz nie może znaleźć modlitwy. Gdy
ksiądz po homilii siada na krzesło, ludzie mówią: „słabo mu się zrobiło i
usiadł" - bo nie są nauczeni cichej modlitwy.
Podobnie jeżeli ludzie nie
nauczą się formułować modlitwy spontanicznej w małych grupach, w kręgach
biblijnych, to nigdy się nie ośmielą, by w ten sposób modlić się w zgromadzeniu.
Tam gdzie zgromadzenie eucharystyczne składa się z ludzi, którzy praktykują
krąg biblijny, nie ma takiej trudności. Na oazie występuje inna trudność:
modlitwa powszechna spontaniczna nie może się skończyć, każdy chce coś
powiedzieć. Młodzi ludzie pięknie wyrażają swe myśli
- bardzo głębokie - i nieraz trzeba
przerwać, bo nie można przedłużać mszy świętej. Nieraz, gdy są specjalne
nabożeństwa modlitewne, to mamy przypadki, że młodzież półtorej godziny
potrafi modlić się głośno, a także potrafi modlić się w ciszy. Jeden z księży
opowiadał, że w którejś z oaz było nabożeństwo odnowy chrztu świętego i później
chwila cichej modlitwy, adoracji. Młodzież przez półtorej godziny modliła się
w zupełnej ciszy. Wszyscy wyczuwali, że to jest cisza nabrzmiała modlitwą, nikt
nie chciał przerywać tej ciszy i kończyć modlitwy. W innym wypadku była
modlitwa wspólna, spontaniczna, czuwanie przed obchodem na oazie tajemnicy
Zesłania Ducha Świętego. Wigilia modlitewna trwała do północy. Następnie ksiądz
przerwał i powiedział: „Kto z was chce się jeszcze pomodlić, to może pójść do
Namiotu Spotkania i tam się modlić?" Na czterdziestu kilku uczestników
tej oazy trzydziestu pięciu poszło do kaplicy. Modlitwa trwała do piątej rano.
Tekst został
przygotowany na podstawie referatu wygłoszonego na zgromadzeniu duszpasterskim
kapłanów diecezji gorzowskiej -prawdopodobnie na rozpoczęcie roku
katechetycznego 1976/77. Jako osobna broszura był umieszczony w „Teczce OŻK
'96".
Kościół żywy w nas rodzi się
ze spotkania z Bogiem żywym. Strukturę teologiczną i historiozbawczą
tego spotkania wyrażają trzy elementy: słowo, sakrament, wiara. W aspekcie trynitarnym strukturę tę wyraża formuła: do Ojca przez Syna
w Duchu Świętym.
Dzisiaj chcemy od strony
doświadczalnej, przeżyciowej, egzystencjalnej, psychologicznej rozważyć to
spotkanie z Bogiem żywym, które równocześnie konstytuuje żywy Kościół. Chcemy
znaleźć odpowiedź na pytania: jak kształtuje się ono w naszej świadomości? jak
doświadczamy rzeczywistości tego spotkania z Bogiem? Jeżeli bowiem ma to być
spotkanie naszej osoby z Bogiem żywym, to nie może się ono rozgrywać poza
naszą świadomością.
Pojawiały się stwierdzenia
spłyconej teologii, że życie nadprzyrodzone dokonuje się w tajemnicy,
całkowicie poza naszą świadomością i że nie może ono w ogóle być przedmiotem
naszego doświadczenia. Musimy jednak wierzyć w to, czego uczy nas katechizm, że
istnieje taka rzeczywistość jak łaska uświęcająca, jak cnoty wlane,
teologiczne, jak zamieszkanie Ducha Świętego w nas itd. Uczyliśmy się takich
formuł katechizmowych czy dogmatycznych, może umieliśmy na pamięć wyrecytować,
jak różnego rodzaju łaski są w nas, ale to wszystko było dla nas jakąś
abstrakcją. To były jakieś formułki, z którymi nie było wiadomo, co począć. I coś
się w nas wzdraga przed takim abstrakcyjnym pojmowaniem życia Bożego w nas, bo
co to za życie, które nie jest treścią naszej świadomości, które nie jest przedmiotem
naszych świadomych wysiłków, zrywów, działań w nas.
Inny obraz życia Bożego w nas
kreśli nam Pismo Święte. Przeczytajmy sobie listy św. Pawła Apostoła, który
jest pierwszym świadkiem tego nowego życia, które sprawia w nas Duch Święty.
Jakie bardzo konkretne, jakie bliskie życiu, jakie pełne dynamiki, obrazowości
są opisy Św. Pawła mówiące o nowym człowieku, który w nas się zrodził, który w
nas się rozwija i który toczy codzienne walki i zmagania ze starym człowiekiem
w nas. To nie są abstrakcyjne formuły, to jest samo życie. Święty Paweł
przedstawia to, czego sam doświadczył i to, co wszyscy chrześcijanie, jako
powołani do nowego życia w Duchu Świętym, muszą w sobie przeżywać, w sobie
urzeczywistniać.
Tajemnicą jest sama zasada
nowego życia w nas - Duch Święty. Duch Święty jest w nas nowym życiem. On,
udzielając nam siebie, udziela nam zarazem nowego życia. Życie w ogóle i
wszędzie, gdziekolwiek je spotykamy, jest ostatecznie tajemnicą, ale poznajemy
je po przejawach zewnętrznych, po skutkach. Żadna nauka nie dotarła jeszcze do
samej istoty życia, ale możemy opisać, jak to życie się rozwija, jakie są jego
przejawy, jak przebiegają poszczególne procesy życiowe. To bowiem dokonuje się
na naszych oczach i jest przedmiotem naszego doświadczenia, chociaż samo źródło
życia jest dla nas nieuchwytne, niedostępne dla bezpośredniego doświadczenia.
Podobnie jest w życiu Bożym, w życiu nadprzyrodzonym. Istnieje w nas to nowe
źródło, zasada życia, przebywa w nas Duch Święty, którego nazywamy
Ożywicielem. Obecność tego życia Bożego w nas przejawia się w procesie
przemiany, a to staje się przedmiotem naszego doświadczenia. Nowe życie w nas
tworzy nowego człowieka. Ten zaś dojrzewa, rozwija się dzięki różnym procesom,
które zachodzą w naszej świadomości i angażują naszą wolę.
Przypatrzmy się temu nowemu
człowiekowi w nas. Jak on się w nas przejawia? W jaki sposób daje znać o sobie?
Jak się rozwija? Na czym polega jego życie, jego działanie? Zrozumiemy to,
jeżeli sobie najpierw uświadomimy, czym jest - jak to określa Św. Paweł - stary
człowiek w nas. Stary człowiek to ten egoista, który jest w każdym z nas
głęboko zakorzeniony. Cechuje się on tym, że wszystko odnosi do siebie, siebie
stawia w centrum wszystkich rzeczy. Wprawdzie stary człowiek w nas kontaktuje
się również ze światem, z rzeczywistością, która leży poza nim i wchodzi w
różne kontakty z innymi ludźmi. Kiedy jednak wnikniemy głębiej w jego sposób
myślenia, to odkryjemy jedną zasadę, która obowiązuje powszechnie, która jest
absolutna: stary człowiek wszystko rozpatruje pod kątem widzenia własnej
korzyści. Z kimkolwiek się styka, cokolwiek przeżywa, czegokolwiek doświadcza,
to zawsze stawia pytanie: co mi z tego przyjdzie? co ja z tego będę miał? jaka
z tego będzie dla mnie korzyść? co ja na tym zyskam? Stary człowiek w nas jest
z gruntu przeniknięty egoizmem, egocentryzmem, miłością własną, pychą. Nie
potrafi się zdobyć na żaden naprawdę bezinteresowny akt w stosunku do tego, co
jest poza nim. Owszem, zachowuje pozory życzliwości, przyjaźni, bezinteresowności,
ofiarności. Ale tylko dlatego, że przyjemnie jest być dobrym w oczach innych.
Człowiek odczuwa głęboko wewnętrzne zadowolenie, kiedy innych wprawia w zdumienie
swoja szlachetnością, bezinteresownością, dobrocią. Każdy taki czyn,
zewnętrznie dobry, jest jednak w swej głębi, w swoim źródle w nas skażony tym
zwrotem do siebie, tym wewnętrznym upodobaniem w sobie. To jest podstawowe
prawo istnienia i życia starego człowieka w nas.
Nowy człowiek jest
zaprzeczeniem tej tendencji. Aktualizuje się on w nas wtedy, gdy próbujemy
uwolnić się od tego egocentryzmu wszystkich naszych życiowych odruchów.
Gdy zaczynamy odczuwać swój egoizm i egocentryzm jako
zło w sobie, jako niewolę, jako coś, co nas przygniata, jako ciężar, który
chcielibyśmy z siebie zrzucić. I gdy próbujemy wyjść z siebie ku drugiej osobie
w jakimś bezinteresownym, czystym, nieskażonym odruchu. W taki sposób przejawia
się w nas nowy człowiek. Początkowo jest to tęsknota, żeby choć raz zrobić coś
naprawdę bezinteresownie, nie ze względu na siebie, tylko ze względu na
drugiego człowieka, żeby jemu było dobrze, żeby jego uszczęśliwić. Jeśli pojawi
się w nas taka tęsknota, takie dążenie, to znaczy, że nowe życie kształtuje w
nas nowego człowieka.
Wyróżniamy trzy etapy
aktualizowania się w nas nowego człowieka. Możemy je określić jako wejście w
siebie, odejście od siebie i pójście ku drugiemu. Wejście w siebie dokonuje się
w obliczu Boga, odejście od siebie jest odejściem ku Bogu, a pójście ku
drugiemu jest pójściem ku naszym braciom.
Te trzy przejawy nowego życia
w nas czy też te trzy etapy stawania się nowego człowieka możemy określić też
inaczej: wejście w siebie w obliczu Boga nazywamy modlitwą, odejście od siebie
nazywamy nawróceniem albo - w języku biblijnym, greckim - metanoią,
pójście zaś ku drugiemu nazywa się służbą albo - też w języku biblijnym -
diakonią. Te trzy postawy czy dążenia - modlitwa, nawrócenie i służba -
kształtują w nas nowego człowieka. O ile one trwają w nas, o ile dążymy do ich
aktualizowania w sobie, a więc o ile dążymy do modlitwy, do nawrócenia, o ile
zwracamy się ku drugiemu w postawie służby, o tyle mamy pewny znak, że rozwija
się w nas nowy człowiek inspirowany przez nowe życie, które sprawia w nas Duch
Święty. Jeżeli jednak nie ma w nas nawet jakiegoś pojęcia tych rzeczy, jeżeli
one nie są czymś żywym w naszej świadomości, jako przedmiot naszych dążeń,
wysiłków i pragnień, to znaczy, że jeszcze nie obudził się w nas nowy człowiek,
że jeszcze żyjemy całkowicie w niewoli człowieka starego. Nowe życie
przejawiające się w tych trzech postawach nie jest jakąś tajemnicą, w którą
tylko wierzymy, bo nas tak uczono w katechizmie. Ono staje się przedmiotem
naszego codziennego doświadczenia, jest treścią naszej świadomości, czymś
bardzo egzystencjalnym. To jest właśnie życie Boże, nowe życie w nas.
Przypatrzmy się bliżej tym
trzem przejawom nowego życia i stawania się nowego człowieka w nas.
Żeby mogła zaistnieć
prawdziwa modlitwa, muszą się spotkać dwie osoby. Mówimy popularnie, że
modlitwa jest rozmową naszej duszy z Bogiem. Jest to określenie trafne, choć
może być zrozumiane w spłycony sposób, chociażby tak, że ktoś wymawia pewne
słowa modlitwy, recytuje je gdzieś przed siebie i w głębi swojej świadomości
jest przekonany, że Bóg jakoś słyszy te słowa. Cała wartość modlitwy zależy
jednak od tego, w jakim stopniu realizuje się w niej prawdziwy dialog z Bogiem
osobowym. To, co nazywa się modlitwą i co zewnętrznie posiada formę modlitwy,
nieraz jest zupełnie pozbawione istotnych cech modlitwy. Niektórzy ludzie
modlą się, wierząc w magiczną moc wymawianych formuł modlitewnych, ale nawet
nie dochodzą do zdolności rozróżnienia osób dialogu. Dla nich to nie jest
rozmowa ich „ja" z Bożym „Ty". Tymczasem wszyscy mistrzowie modlitwy
zawsze ukazują, że koniecznym warunkiem modlitwy jest stawienie się w obecności
Bożej.
W modlitwie liturgicznej, w
nowym porządku mszy świętej, po wezwaniu kapłana: „Módlmy się" następuje
chwila ciszy - przepisana, obowiązkowa. Ta chwila ciszy jest po to, żeby każdy
wezwany do modlitwy w głębi swej osoby uświadomił sobie przez wiarę, że stoi
wobec Boga - bo to jest warunek modlitwy. Jeżeli tego nie ma, to jest tylko
czcza gadanina, recytowanie pewnych formuł. To nie jest modlitwa.
Modlitwa jest uwarunkowana
przez wiarę. Wiara jest jakimś nowym zmysłem, który pozwala nam odczuć obecność
Boga. Dzięki wierze Bóg jest dla nas realny, rzeczywisty
- nie tylko jako byt, ale jako
Osoba zwrócona do nas. Wiara polega na głębokim przekonaniu, że Bóg żywy, Bóg,
który jest Osobą i który jest Miłością, jest zwrócony ku mnie, że myśli o mnie,
że istnieję w Jego świadomości i jestem objęty Jego miłością. Wiara sprawia
przeżycie obecności Boga i Jego bliskości. Jeżeli ktoś jest przekonany, że Bóg
istnieje
- na podstawie dowodów
rozumowych czy przemyśleń filozoficznych - to jeszcze nie posiada wiary. Wiara
bowiem jest przekonaniem o obecności Boga żywego, Boga osobowego we mnie. Taka
wiara jest warunkiem modlitwy.
Wiara jest podłożem modlitwy,
a modlitwa - możemy tak ją nazwać - wiarą, która przechodzi z możności do aktu.
Wiara, która nie wyraża się w modlitwie, jest wiarą martwą, bo wiara z natury
swej domaga się rozpoczęcia dialogu z Bogiem przeżywanym jako Bóg żywy,
obecny, zwrócony do mnie swoją miłością. Dlatego też modlitwa jest przejawem
wiary, podobnie jak w życiu cielesnym, fizycznym, oddech jest przejawem życia.
Po oddechu poznajemy, czy ktoś żyje, czy nie. Oddechem naszej wiary jest
modlitwa. Nie jesteśmy naprawdę żywymi członkami Kościoła, wspólnoty wiary,
jeżeli się nie modlimy.
Taka modlitwa nie jest rzeczą
łatwą, musimy ją jednak w sobie wypracować. Być może nikt nas jeszcze nie uczył
modlić się naprawdę. A to jest sztuka, która wymaga wielu wysiłków i
wytrwałości. Istnieją dziedziny nauki związane z modlitwą - teologia modlitwy,
a także psychologia modlitwy - które podają różne rady i wskazówki. Napisano
na ten temat mnóstwo książek, opracowano wiele systemów modlitwy. To wszystko
może nam pomóc w modlitwie. Ostatecznie jednak „sam Bóg musi nas nauczyć
modlić się". Święty Paweł stwierdza, że
nie wiemy, co mamy mówić do Boga, ale Duch Boży, który jest w nas, który nam
jest dany, wie, co nam jest potrzebne. On modli się w nas niewymownym
wzdychaniem (por. Rz 8, 26-27).
Aby modlitwa mogła zaistnieć,
musimy spełnić pewne warunki. Jeżeli chcę się spotkać z drugim człowiekiem, to
przede wszystkim muszę mieć dla niego czas. Zdarzają się takie sytuacje, że
ludzie całe lata mieszkają pod jednym dachem, a nigdy nie mają dla siebie
czasu. Zawsze, nawet mieszkając w jednym pokoju, przechodzą mimo siebie. Nigdy
się nie spotykają, bo każdy jest zajęty sobą, swoimi sprawami, kłopotami, każdy
jest zagoniony, zapędzony. Nie ma czasu.
We Francji powstał ruch
odnowy rodziny chrześcijańskiej - dziś obejmuje on także inne kraje - zwany Eąuipes Notre Dame.
Jednym z podstawowych elementów formacji jest praktyka zasiadania, którą
określa się prosto: „siądźmy razem". Małżeństwa, które do tego ruchu
należą, raz na tydzień czy raz na miesiąc mają obowiązek siąść razem, to znaczy
mieć czas dla siebie, zostawić wszystkie sprawy i porozmawiać ze sobą,
przeprowadzić dialog ze sobą, spotkać się osobowo. Ta praktyka jest ogromnie
owocna - jest ona źródłem odnowy życia małżeńskiego i rodzinnego. Bywa przecież
i tak, że małżonkowie dziesiątki lat żyją ze sobą, a nigdy się naprawdę nie
spotykają. Są obcy dla siebie. Nieraz można się zdumieć, jak to jest możliwe,
że po 20 latach pożycia małżeńskiego ludzie się rozchodzą. Ale oni się nigdy
naprawdę nie spotkali jako osoby.
A ilu z nas, nawet z tych,
którzy „zawodowo" zajmują się Panem Bogiem i niejako z obowiązku
zawodowego modlą się i przewodniczą modlitwom, nigdy się nie spotkało z Bogiem
osobowo, wewnętrznie? I też się dziwimy, że ktoś po 20 latach kapłaństwa
potrafi nagle je rzucić. Byłoby to niemożliwe, gdyby istniał osobowy,
wewnętrzny kontakt tego człowieka z Bogiem. Podobnie jak w małżeństwie osoby
mogą się ze sobą rozminąć, żyjąc przez 20 lat pod jednym dachem, tak samo nawet
my kapłani, którzy zawodowo zajmujemy się Bogiem, możemy się z Nim całkowicie
rozminąć, chociaż codziennie o Nim mówimy, Jego sprawami się zajmujemy. Dzieje
się to jednak tylko na peryferiach naszej świadomości, a nigdy w głębi naszej
osoby, bo nie potrafimy się modlić. Iluż chrześcijan prowadzi życie
chrześcijańskie, które jest właściwie tylko nędzną wegetacją, jakąś mieszaniną
zabobonu, sentymentu, przywiązań do tradycji,
jakiegoś niewyraźnego poczucia obowiązku. Może na dnie ich duszy istnieje jakiś
lęk metafizyczny: bo nie wiadomo, co będzie po tym życiu, co będzie po śmierci.
Siedziałem kiedyś w jednej
celi z człowiekiem czekającym na wykonanie wyroku śmierci. Kiedy była okazja
do spowiedzi, powiedział: „Trzeba by się wyspowiadać, bo nic nie wiadomo, może
tam coś jest w tym przyszłym życiu". Tak myśli wielu ludzi - tych niby
wierzących. Na wszelki wypadek nie zaszkodzi się ubezpieczyć. Ale to nie jest
prawdziwe życie nadprzyrodzone. To nie jest życie nowego człowieka. Duch Święty
może jeszcze jest w tym człowieku, ale to życie jest przysypane warstwą
zewnętrznych spraw, kłopotów. Jak mówił Chrystus, słowo Boże - słowo nowego
życia zasiane na gruncie tej duszy - jest przygłuszone przez ciernie, padło na
grunt skalisty i nie może rozwinąć się naprawdę.
Pierwszy więc warunek
modlitwy to mieć
czas dla Boga. To znaczy, że trzeba po prostu wyznaczyć czas dla Boga. Powiedzieć
sobie, że w tej chwili na przykład na 15 minut wyłączam się ze wszystkiego.
Wycofuję się w miejsce, gdzie mi nikt nie będzie przeszkadzał: to będzie
kaplica czy kościół, czy miejsce na wolnym powietrzu, gdzie nikt mi nie przeszkodzi,
czy samotność pokoju. Wtedy jestem do dyspozycji Boga. To jest to pójście na
spotkanie. Bóg uzależnił to nasze spotkanie z Nim od naszej wolności. Musimy Go
zaprosić, musimy Go obrać aktem woli: ja jestem dla Niego. To jest podstawowy
sposób okazania szacunku drugiej osobie. Jeżeli ktoś do mnie przyjdzie z jakąś
sprawą, a ja myślę o czymś innym i nawet nie słucham, co do mnie mówi, to nie
mam dla niego szacunku. Często się zdarza, że ktoś do nas przychodzi, a my
nawet nie słyszymy, co on mówi, bo jesteśmy ciągle zajęci sobą.
Mieć czas dla Boga, stanąć
przed Nim, być do Jego dyspozycji - to jest pierwszy warunek. Jeżeli to
zrobimy, jeżeli naprawdę zdobędziemy się na ofiarę czasu, który wydaje się nam
tak cenny, to będzie już wiele. Pomyślmy, kim jest dla nas Bóg, skoro trudno
nam znaleźć 10 czy 15 minut na spotkanie z Nim? Jaką wartość ma jego Osoba,
skoro nie możemy się zdobyć na to, żeby chociaż 10 minut w ciągu 24 godzin
każdego dnia się Nim zainteresować?
Drugi etap modlitwy to zajęcie swojej świadomości
Bogiem, wprowadzenie
Go do naszych myśli, do naszej świadomości. Tutaj pomocą jest nam słowo Boże.
Dlatego najlepiej rozpocząć modlitwę od rozważenia słowa Bożego. Możemy
powtarzać słowo Boże, możemy czytać Pismo Święte, psalm czy jakiś tekst, żeby
zająć nim swoją świadomość. Wtedy przez słowo wejdzie do naszej świadomości sam
Bóg, bo nasza natura jest taka, że bez pośrednictwa słowa nie możemy się zająć
żadnym bytem, żadną rzeczywistością. Słowo wprowadza określoną rzeczywistość do
naszej świadomości, do naszego wnętrza. Słowo zaś ze swej natury domaga się
odpowiedzi. Jeżeli wprowadzam do swej świadomości słowo Boże, próbuję też na
nie odpowiedzieć. I to jest modlitwa. To jest istota modlitwy. Rzecz niby
bardzo prosta, a w gruncie rzeczy bardzo trudna. Spróbujmy to zrobić. Spróbujmy
chociażby przez parę minut nie myśleć o sobie, a myśleć o Bogu. Początkowy etap
modlitwy, który nieraz będzie trwał i przez całe lata, to będzie tylko próba
modlenia się.
Ale zawiera ona w sobie coś bardzo istotnego, ponieważ
jest próbą zajęcia się Bogiem i zwróceniem się ku Niemu w postawie odpowiedzi
na Jego słowo. A to wymaga odejścia od siebie, bezinteresowności.
Pierwszym bezinteresownym
odruchem w procesie stawania się nowego człowieka w nas jest właśnie modlitwa.
Oczywiście nie zawsze, bo najczęściej, niestety, i modlitwa jest skażona
egoizmem. Niektórzy ludzie łatwo potrafią się modlić wtedy, kiedy im czegoś
potrzeba, kiedy wisi nad nimi na przykład groza egzaminu. Jak wtedy są pobożni
studenci i studentki, jak nawiedzają kościół i jak się modlą żarliwie i gorąco.
W innych okolicznościach, w chorobie, w jakichś niebezpieczeństwach, ludzie
także potrafią się jakoś modlić. Ale to jest właśnie najczęściej spotykana
forma wypaczonej modlitwy. Wielu ludzi uważa bowiem, że modlitwa polega na tym,
żeby nakłonić Pana Boga do zrobienia tego, co uważają za potrzebne im w tej
chwili. W gruncie rzeczy jest to więc jakaś próba przekonania Boga do swoich
spraw. Nieraz są to sprawy bardzo małostkowe, ze swego podwórka i zaścianka,
ale chcemy, żeby Pan Bóg służył tym naszym małym sprawom. Jakież my mamy
wyobrażenie o Panu Bogu, że w ogóle chcemy Mu takie rzeczy insynuować. Może w
takiej modlitwie kryje się jakiś rodzaj zaufania do Boga i Jego dobroci. Może
Pan Bóg ze względu na to zlituje się nad nami i wysłucha tych naszych próśb.
Jest nam jednak jeszcze bardzo daleko do początków prawdziwej modlitwy.
Owszem, modlitwa błagalna jest podstawową formą modlitwy, ale zupełnie inaczej
musimy ją pojmować, niż to się zwykle robi.
Sensem modlitwy błagalnej nie
jest ubłaganie Boga, żeby spełnił naszą prośbę. Sensem modlitwy błagalnej
jest nakłonienie naszej woli, żebyśmy przyjęli wolę Boga i ją spełnili: „bądź wola Twoja jako w
niebie, tak i na ziemi". I tutaj musi być włożony cały wysiłek - nie w to,
żeby Pana Boga skłonić, by On zrobił to, co my chcemy, tylko żeby siebie
skłonić do przyjęcia tego, czego Bóg chce od nas. Taka właśnie sytuacja jest
prawdziwą modlitwą błagalną.
O początku prawdziwej
modlitwy możemy mówić dopiero wtedy, kiedy stajemy w obliczu słowa Bożego, w
obliczu wezwania Bożego i uświadamiamy sobie, że jest ono dla nas czymś nie do
przyjęcia.
Idź, sprzedaj co masz, i
pójdź za Mną; zostaw wszystko i zajmij się Moimi sprawami; pójdź za Mną - takie
wezwania ciągle stawia Chrystus przed tymi, z którymi się spotyka (por. Mt 4, 18-20; 9, 9; Mk 10, 21; Łk 5, 8-11; J 1, 43). Tutaj jest początek. Dopiero w takiej
sytuacji nowy człowiek w nas zaczyna żyć. Słowo Boże dokonuje bowiem sądu nad
naszym egoizmem. Stawia nas wobec wezwania do nawrócenia. Nawrócenie zaś
oznacza odejście od siebie, od swoich ciasnych planów, zamiarów i interesów, i
przyjęcie Bożych spraw za swoje; przyjęcie planów Bożych jako swojego planu
życiowego; przyjęcie woli Bożej za normę i zasadę swego życia. Pozornie jest
to więc alienacja, jak gdyby pójście w niewolę, na służbę do Boga, w
rzeczywistości jednak to jest wolność, bo dopiero wtedy człowiek zaczyna być
sobą, zaczyna urzeczywistniać siebie jako osobę, to znaczy posiadać siebie w
dawaniu siebie. Tutaj dokonuje się przemiana. Stąd też modlitwa' prowadzi do
następnego etapu stawania się nowego człowieka w nas, to znaczy do metanoi, do nawrócenia.
Modlitwa jest niemożliwa bez
nawrócenia. Przez długie lata istotną treścią naszej modlitwy będzie ciągle ta
prośba, abyśmy się mogli nawrócić; prośba o siłę, o moc, żebyśmy mogli wyzwolić
się z siebie, ze swoich namiętności, pożądań, słabostek, egoizmów.
Nasza modlitwa stanie się walką, stanie się oczyszczeniem. To jednak jest
dopiero prawdziwa modlitwa. Jeżeli na modlitwie wcale nie odczuwamy potrzeby
nawrócenia, jakiegoś oderwania się od siebie, jeżeli nie zmagamy się o tę
decyzję, to jeszcze naprawdę nie zrozumieliśmy sensu modlitwy.
Spróbujmy przeanalizować to
przeżycie, które jest znane nam wszystkim, nazywane roztargnieniem czy rozproszeniem
na modlitwie. Próbujemy się modlić, na przykład odmawiamy różaniec. Chcemy
zatrzymać myśl na Bogu, na tajemnicy Bożej, ale już po chwili stwierdzamy, że
nasze myśli są zupełnie gdzie indziej. Znowu więc próbujemy podjąć zerwany
wątek, a za chwilę znów myślimy o tym, jak nam ktoś dzisiaj dokuczył lub jakie
przykre sprawy mamy jutro do załatwienia albo o tym, czego się podświadomie
lękamy i co przewidujemy, że ewentualnie może się stać. Ciągle nasza myśl jest
zajęta tym, co jest nam najbliższe, to znaczy właśnie tymi swoimi egoistycznymi
sprawami. Właściwie istnieje tylko jedno jedyne źródło rozproszeń na modlitwie,
mianowicie zwrot naszej osoby do samej siebie.
Podejmijmy próbę
przeprowadzenia introspekcji i przyjrzyjmy się tym roztargnieniom
na modlitwie. Zawsze stwierdzimy to samo: że odeszliśmy od Boga i znaleźliśmy
się u siebie, w swoich własnych sprawach. A wtedy od razu kończy się modlitwa.
Boga bowiem może spotkać tylko ten, kto odejdzie od siebie. W naszej
świadomości może być albo Bóg, albo - w Jego miejsce - bożek, to znaczy moje
„ja". Nie może istnieć jedno obok drugiego. Dlatego zwrot do siebie
jednocześnie kończy modlitwę. Jednakże po chwili znowu próbujemy zwrócić się
do Boga... i właśnie w tym leży wielka wartość modlitwy. Choćby bowiem modlitwa
polegała tylko na tym, że przez pół godziny ciągle walczymy z rozproszeniami,
to jednak wtedy dokonujemy rzeczy najistotniejszej, bo ciągle próbujemy odejść
od siebie i zwrócić się do Boga. Wtedy nie jest to czas stracony, nie jest to
czas zmarnowany.
Istotą modlitwy jest to, że
dokonuje się w nas walka, dążenie do tego, żeby odejść od siebie i spocząć w
Bogu. Może nam się to uda dopiero po dwudziestu latach takiej modlitwy. Ale nie
szkoda tych dwudziestu lat, bo czym jest dwadzieścia lat wobec tak wielkiej
sprawy, jaką jest znalezienie Boga, spotkanie się z Bogiem osobowym
bezpośrednio, w głębi swej duszy. Czyż nie warto trzydzieści czy czterdzieści
lat - codziennie pół godziny, chociażby w trudzie - nad tym pracować? O wiele
mniejszym rzeczom poświęcamy wiele więcej wysiłku, trudu i pracy, a tej sprawie
nie chcemy poświęcić. Mówimy: „już się modlę parę miesięcy, a wcale mi się to
nie udaje". Udaje się, jeżeli ciągle trwamy, jeżeli nie rezygnujemy,
jeżeli w głębi naszej duszy jest to przekonanie, że jedynie Bóg może nas
uszczęśliwić, że Bóg sam wystarcza.
Nie ma sprawy ważniejszej. To
jest to unum necessarium, to jest jedyna konieczna
rzecz. Dlatego też nie może tego wysiłku modlitwy nigdy w nas zabraknąć - bez
względu na to, jakie są wyniki, jaki postęp, jak nam się to udaje. Nieraz
będziemy się modlili lepiej. Potem znowu przyjdzie okres -rok czy dwa lata -
jakiejś oschłości, jakiegoś zastoju w życiu modlitwy. Ale jeśli znów próbujemy,
to w ten sposób nowy człowiek w nas się rozwija i dojrzewa. Może po kilku
latach takiego modlenia się, niby bezużytecznego, jak gdyby bez wyników, nagle
stwierdzimy: jestem już innym człowiekiem niż byłem kilka lat temu. Dawniej jak
się denerwowałem czy na kogoś obraziłem, to przez tydzień byłem na niego zły, a
teraz to już za godzinę potrafię się pogodzić, przebaczyć, a może już tylko
kilka minut wystarczy. Coś się we mnie zasadniczo zmieniło, chociaż
niepostrzeżenie. Podobnie jak życie rozwija się i nie widzimy, jak się to
dzieje, kiedy jednak przyjdziemy na to samo miejsce, popatrzymy na ten sam
kwiat po tygodniu, po dwóch, widzimy, jak wszystko się zmieniło, tak samo jest
z naszym życiem modlitwy: dzięki niej stajemy się powoli innymi ludźmi, stajemy
się nowym człowiekiem. Łatwiej nam jest zrezygnować z siebie, łatwiej nam komuś
usłużyć, łatwiej kogoś znieść, komuś przebaczyć. To już jest owoc tego
codziennego zmagania się ze swoim egoizmem. W ten sposób modlitwa ciągle
przechodzi w me-tanoię, a metanoia
w modlitwę. Kiedy bowiem spotykamy się ze swoim egoizmem, ze swoją
ociężałością, niechęcią ku bezinteresowności, ku miłości, to szukamy pomocy w
modlitwie, znowu próbujemy modlić się do Boga. Te dwie rzeczy są ze sobą ściśle
związane, tak jak są związane ze sobą zwrócenie się do jednego celu i
odwrócenie się od innego; to jest jeden ruch, który ma dwie fazy: odwrócenie
się i zwrócenie się.
Do tego dochodzi jeszcze
jeden przejaw nowego życia: pójście ku drugiemu, pójście do brata w postawie
służby. To już jest weryfikacja naszego nawrócenia. To już jest sprawdzian, czy
Bóg jest dla nas wartością najwyższą, bo o tym świadczy miłość wobec bliźniego.
Boga nikt nigdy nie widział. A kto mówi, że miłuje Boga, a brata nienawidzi,
ten jest kłamcą (por. 1 J 2, 3-11). Dlatego dopiero w bezinteresownej miłości
weryfikuje się wartość i owoc naszej modlitwy. To jednak jest już inne
zagadnienie, któremu warto poświęcić osobne rozważania: problem czynnej
miłości; problem służby jako przejawu nowego człowieczeństwa, nowego życia w
nas.
W Księdze Wyjścia spotykamy
ciekawy fragment opisujący, jak Mojżesz, organizując życie narodu izraelskiego
1 zakładając obóz, kazał między innymi
zbudować namiot i umieścić go poza obozem, na miejscu spokojnym, na uboczu.
Mojżesz nazwał ten namiot Namiotem Spotkania. Ile razy chciał się on spotkać z
Jahwe, ze swoim Bogiem, wchodził do tego namiotu. Także każdy człowiek, który
chciał rozmawiać z Jahwe, szedł do Namiotu Spotkania (por. Wj
33, 7-11). Każdy z nas również musi sobie zbudować taki Namiot Spotkania -
oczywiście, w sensie przenośnym - to znaczy musi w ciągu każdego dnia znaleźć
chwilkę spokoju, żeby wszystko zostawić, wyjść poza zgiełk obozu, czyli spraw
codziennego życia, uciec na chwilę po to, żeby się spotkać z Bogiem żywym. W
Namiocie Spotkania, w tym oderwaniu się, w tym odosobnieniu, w tej chwili
skupienia Bóg będzie do nas przemawiał. Będzie nas wzywał coraz natarczywiej
do spotkania ze sobą. Dzięki temu będzie w nas wzrastał prawdziwie nowy
człowiek, którego stwarza w nas Duch Święty, ale nie bez naszego codziennego,
żmudnego, systematycznego wysiłku. Tylko w ten sposób nowy człowiek w nas
wzrośnie aż do pełni Chrystusa (por. Ef 4, 13), aż do
pełnego spotkania, kiedy całkowicie uwolnieni z miłości własnej, z egoizmu,
staniemy się zdolni do oddania siebie Bogu, do przyjęcia Boga, który jest
wiecznym życiem i wiecznym szczęściem.
Krościenko
nad Dunajcem, 16 lipca 1970 r.
Cenne może być uświadomienie
sobie pewnych podstawowych form modlitwy, jakie musimy pielęgnować jako
chrześcijanie w naszych wspólnotach.
Ogólnie modlitwę dzieli się
na wewnętrzną i ustną, która jest modlitwą w jakimś sensie zewnętrzną. Ten
podstawowy podział musimy jednak przyjąć z tym zastrzeżeniem, że nie ma
modlitwy czysto zewnętrznej, czyli ustnej, bo samo recytowanie pewnych formuł
czy tekstów modlitewnych jeszcze nie jest modlitwą. Często, niestety, życie
modlitwy chrześcijan, katolików, sprowadza się do tego, że zwyczajowo recytują
pewne formuły, których nauczyli się w dzieciństwie. Jest to tak zwane „klepanie
pacierzy". Jeżeli jednak nie są w to zaangażowani wewnętrznie, to znaczy
jako osoby, i jeżeli nie przeżywają modlitwy jako spotkania z Bogiem, który również
jest Osobą, wtedy właściwie nie ma modlitwy. Brakuje tu bowiem tych cech, jakie
tworzą istotę tego zjawiska, które nazywamy modlitwą.
Modlitwa musi mieć przymiot
transcendencji - to znaczy, że człowiek musi jak gdyby wyjść z siebie, jak
gdyby przekroczyć krąg swojej świadomości. W czasie modlitwy nie może on być
sam na sam ze sobą. Zdarza się nieraz, że człowiek odmawia różne formuły
modlitewne, ale właściwie nie wychodzi poza siebie. Modlitwa jest czymś, co
dokonuje się w jego świadomości, ale nie osiąga transcendencji, w której
dochodzi do spotkania z Osobą Boga. Inaczej mówiąc, taka modlitwa czysto
zewnętrzna, ustna, nie dokonuje się na fundamencie wiary. Wiara bowiem jest
tym, co nas uzdalnia do transcendencji, do tego, że stajemy w obliczu Boga, że
przeżywamy Jego rzeczywistość, Jego obecność. Dzięki niej modlitwa staje się
rozmową.
Najprościej można zdefiniować
modlitwę jako „rozmowę z Bogiem". Ale rozmowa może zaistnieć wtedy, kiedy
są dwie odrębne osoby. Bywa, że człowiek mówi sam do siebie, nieraz i we śnie
głośno do siebie mówi. Trudno to jednak nazwać rozmową, chociaż ma to podobną
formę, bo są formułowane pewne słowa. Ale rozmowa to dialog, czyli wymiana
słów między dwoma osobami, w której jedna osoba słyszy, co mówi druga i
odpowiada na to, co usłyszała. Podobnie jest z modlitwą, z tym że tutaj tą
osobą, z którą rozmawiamy, do której mówimy w przekonaniu, że nas słyszy, jest
Bóg. Dopiero wtedy możemy mówić o modlitwie. Dlatego też modlitwa nie jest
możliwa dla człowieka naturalnego. O własnych siłach nie jesteśmy do niej
zdolni. To Bóg przez swojego Ducha musi w nas wzbudzić wiarę i dopiero na
płaszczyźnie wiary możemy naprawdę przeżywać obecność Boga i z Nim rozmawiać.
W podręcznikach modlitwy,
zwłaszcza tak zwanej modlitwy myślnej czy medytacji,
przeważnie zwraca się uwagę na to, że modlitwa musi się rozpocząć od stanięcia
w obecności Boga. Trzeba uświadomić sobie przez wiarę, że Bóg jest obecny, że
Bóg mnie słyszy, że mogę z Nim rozmawiać. Jeżeli modlitwa jest tym aktem, przez
który dokonuje się transcendencja, czyli jak gdyby wyjście z siebie po to,
żeby spotkać się z drugą osobą, z Osobą Boga, to w tej modlitwie wyraża się
godność człowieka i równocześnie istota człowieczeństwa. Możemy powiedzieć, że
ludzie dzielą się na dwie kategorie: na tych, którzy się modlą i na tych,
którzy się nie modlą. Ci, którzy się nie modlą, którzy w ogóle nie mają
doświadczenia modlitwy, właściwie jeszcze nie realizują istotnych cech
człowieczeństwa, bo człowiek jako osoba jest nastawiony na przekroczenie siebie
i na dialog, który podejmuje z „ty" drugiej osoby. Oczywiście tym
„ty" może być również drugi człowiek, bo dialog najpierw realizuje się na
płaszczyźnie międzyludzkiej, ale dopóki człowiek nie dojdzie do umiejętności
nawiązywania dialogu z Bogiem, z istotą transcendentną, nie wypełnia swojego powołania,
nie jest w pełni człowiekiem. Wielkość człowieka i jego niezwykłość polega na
tym, że jest on zdolny do tego, żeby nawiązać dialog, rozmowę z Bogiem. Kiedy
człowiek rozmawia z Bogiem, kiedy się modli, osiąga pełnię człowieczeństwa i
równocześnie w tym wyraża się jego największa zdolność, jaką otrzymał -
zdolność spotkania z Bogiem i rozmawiania z Nim.
To oczywiście dokonuje się
najpierw we wnętrzu człowieka. Najpierw musimy przez wiarę spotkać Boga w
sobie. Wtedy formułujemy najpierw słowo myślne i modlimy
się myślą, modlimy się w sobie. Dlatego mówimy: modlitwa myślna,
modlitwa wewnętrzna. Słowo „medytacja" może często wprowadzać w błąd, bo
medytacja nie jest jeszcze modlitwą - może nią być, ale nie musi. Można
rozważać, filozofować, snuć różne myśli i to jest medytacja
- polega ona na robieniu użytku
ze swego myślenia. Nieraz człowiek pogrąża się w myślach o różnych sprawach,
ale ta medytacja może być funkcją czysto intelektualną, ewentualnie z pewnym
zabarwieniem emocjonalnym, bo to przeżycia czy uczucia poruszają myśli. Rzadko
myśli człowieka są całkowicie wolne od jakiegoś emocjonalnego zaangażowania,
chyba że ktoś rozwiązuje matematyczne łamigłówki czy podejmuje czysto naukowe
rozważania. Myślenie jednak nie zawsze jest modlitwą. W modlitwie
- jak już wspominaliśmy - muszą
być dwie osoby. Musi być dialog, musi być spotkanie, musi być to wyjście z siebie
ku drugiej osobie, ku Osobie Boga. Modlitwa myślna,
wewnętrzna jest absolutnym fundamentem i źródłem wszelkiej modlitwy.
Modlitwa ustna - modlitwa
wyrażona na zewnątrz, w słowach, które mogą być spisane, które możemy odczytywać,
które mogą być głośno wymawiane, w które możemy się wsłuchiwać, które możemy
wspólnie odmawiać - wynika ze społecznej natury człowieka. Człowiek nie
istnieje sam, zawsze jest odniesiony do innych ludzi, wchodzi z nimi w
wielorakie kontakty. Również ta najgłębsza, najbardziej wyróżniająca człowieka
funkcja modlitwy, umiejętność rozmawiania z Bogiem, musi znaleźć swój wyraz
zewnętrzny. Dlatego istnieje modlitwa ustna. Ten rodzaj modlitwy ma różne
formy.
Formą najbardziej znaną,
mającą największy wpływ na uczenie ludzi modlitwy i najczęściej używaną
modlitwą ustną jest modlitwa sformułowana w Piśmie Świętym. Pismo Święte jest wielką
księgą modlitwy. Niemal na każdej jego stronie spotykamy się z modlitwą, bo też człowiek
biblijny zawsze żyje w obecności Boga, zawsze z Bogiem rozmawia. Posiada on
głęboką wiarę, która przenika wydarzenia zewnętrzne i widzi w nich Tego, kto
za nimi stoi jako pierwsza i ostateczna przyczyna - Boga. Pismo Święte zawiera
również wzory wspaniałych modlitw, zwłaszcza Księga Psalmów jest zbiorem
modlitw, które stały się własnością chrześcijan wszystkich czasów. Nie
znajdziemy piękniejszej modlitwy od tej zawartej w Księdze Psalmów. Jest ona
bardzo cenna, ponieważ Pismo Święte jest natchnione, jego właściwym autorem
jest Duch Święty. Dlatego ludzie wszystkich czasów mogą się modlić tymi
słowami. Możemy w nich odnaleźć siebie, swoje różne stany, których sami może
nie potrafimy należycie sobie uświadomić ani sformułować. Zatem jeśli ktoś chce
się nauczyć modlić, musi sięgnąć do Pisma Świętego. Jest ono źródłem modlitwy
także dlatego, że mamy tu do czynienia ze skonkretyzowanym, skierowanym do nas
słowem Boga, na które możemy odpowiadać. Ono umożliwia dialog, bo słowo Boga
domaga się naszego słowa jako odpowiedzi na nie.
Pismo Święte jest również
źródłem liturgicznej
modlitwy Kościoła, która jest drugą wielką formą modlitwy ustnej. Jest
ona odmawiana przez Kościół, w imieniu Kościoła. Tutaj także znajdujemy ogromny
skarb najwspanialszych modlitw kształtowanych przez wieki tradycji Kościoła.
Stąd też nie ma dla nas - poza Pismem Świętym - lepszej szkoły modlitwy, jak
właśnie liturgiczna modlitwa Kościoła.
Istnieje też wiele innych
modlitw, nabożeństw, form modlitwy zaproponowanych przez świętych, ludzi
szczególnie obdarzonych darem modlitwy. Są one spisane, posługujemy się nimi.
To wszystko wzbogaca nasze życie modlitewne, to wszystko nam pomaga.
Modlitwa nasza nie byłaby
jednak pełną, gdyby zabrakło w niej modlitwy spontanicznej - też formułowanej w słowach,
wyrażanej głośno we wspólnocie. Dzisiaj w Kościele przeżywamy odrodzenie tej
spontanicznej modlitwy w zgromadzeniach wiernych. Łączy się to ze zjawiskiem
odnowy charyzmatycznej w Kościele. Taka modlitwa uczy wyrażać wobec siebie to,
co przeżywamy w stosunku do Boga. Staje się ona świadectwem tego, że Bóg jest
żywy, że Bóg wkracza w nasze życie, że przeżywamy w stosunku do Niego wdzięczność
czy ufność. Taka modlitwa ma ogromne znaczenie dla ożywiania wiary, dla
budowania wspólnoty. Właściwie dopiero wtedy w pełni możemy przeżyć wspólnotę,
kiedy jakaś grupa chrześcijan dojdzie do takiego stopnia rozwoju swojej wiary,
że potrafi się wobec siebie głośno, spontanicznie modlić w swoich różnych
wspólnych sprawach. Stąd też ta modlitwa wspólna, spontaniczna jest naszym
wielkim wkładem w budowanie wspólnoty, bo zawsze jest świadectwem. A świadectwo
czyni Boga obecnym wobec innych osób we wspólnocie. Dlatego też intensywność
życia wspólnot chrześcijańskich mierzymy intensywnością modlitwy spontanicznej.
W życiu chrześcijańskim musi
być jakaś pełnia - poszczególne formy modlitwy muszą się wzajemnie uzupełniać.
Niedobrze jest, jeżeli ograniczamy się tylko do modlitwy myślnej,
wewnętrznej, jeżeli modlitwa staje się tylko czymś prywatnym w życiu
chrześcijan. Przed Soborem Watykańskim II w tradycji katolickiej modlitwa była
często pojmowana właśnie jako sprawa prywatna - może na skutek zbyt jednostronnej
interpretacji słów Chrystusa: gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij
drzwi i módl się do Ojca twego, który widzi w ukryciu (por. Mt
6, 6). Chrystus chciał w tych słowach napiętnować modlitwę „robioną" na
pokaz, żeby się nią chwalić, jak to czynili faryzeusze. Ale to nie znaczy, że
tylko taka modlitwa jest nam zalecona i ma wartość.
Niewłaściwa jest również taka
jednostronność, kiedy grupa modli się tylko spontanicznie. Spotykamy często
takie osoby, które potrafią modlić się głośno w grupie, ale zupełnie nie
potrafią być sam na sam z Bogiem. Z czasem ta wspólna modlitwa staje się
płytka, powtarzają się te same sformułowania, wpada się w jakąś rutynę.
Zewnętrznie może to nieraz wyglądać pięknie: piosenki, gitara, nastrój,
entuzjazm, ale jeżeli ta modlitwa nie jest karmiona osobistą modlitwą
medytacyjną w ukryciu zanoszoną do Boga, to jest jednostronna i prowadzi do
jakiegoś kryzysu.
Potrzebna jest modlitwa ustna
- biblijna, liturgiczna i spontaniczna, ale również nie może zabraknąć modlitwy
myślnej, medytacyjnej.
W Ruchu Światło-Życie staramy
się pielęgnować wszystkie formy modlitwy. Troszczymy się o to szczególnie na
oazach modlitwy, których program obejmuje i modlitwę liturgiczną, i modlitwę
adoracyjną nazywaną Namiotem Spotkania, w której każdy stara się w ciszy
spotkać z Panem i z Nim rozmawiać. Jest też wspólna modlitwa spontaniczna i
modlitwa ustna, na przykład w formie różańca, który łączy modlitwę ustną i
medytacyjną. Wszystkie podstawowe formy modlitwy są więc wtedy praktykowane i
w ten sposób odkrywamy pełnię bogactwa modlitwy. Wynika to z całościowej wizji
tych wszystkich form modlitwy, które ciągle trwają w Kościele i dzięki którym
Kościół staje się wśród nas Kościołem żywym.
Carlsberg, 20 kwietnia 1985 r.
Wtedy Maryja rzekła:
„Wielbi dusza moja Pana,
i raduje się duch mój w Bogu,
moim Zbawcy.
Bo wejrzał na uniżenie
Służebnicy swojej.
Oto bowiem błogosławić mnie
będą odtąd wszystkie pokolenia,
gdyż wielkie rzeczy uczynił
mi Wszechmocny.
Święte jest Jego imię -
a swoje miłosierdzie na
pokolenia i pokolenia
zachowuje dla tych, co się Go
boją.
On przejawia moc ramienia
swego,
rozprasza pyszniących się
zamysłami serc swoich.
Strąca władców z tronu, a
wywyższa pokornych.
Głodnych nasyca dobrami, a
bogatych z niczym odprawia.
Ujął się za sługą swoim,
Izraelem,
pomny na miłosierdzie swoje -
jak przyobiecał naszym ojcom
-
na rzecz Abrahama i jego
potomstwa na wieki" (Łk l, 46-55).
Co jest treścią modlitwy i
jakie cechy, przymioty powinna mieć modlitwa, żeby była miła Bogu i owocna dla
nas?
Wzorem jest dla nas modlitwa
Maryi, zwłaszcza ta najpiękniejsza i jedyna zapisana w Ewangelii Jej modlitwa,
znana pod nazwą „Magnificat". Została ona
włączona do codziennej wieczornej modlitwy Kościoła - Wspólnoty chrześcijańskie
w uroczysty sposób śpiewają lub odmawiają „Magnificat"
w nieszporach.
Czego nas uczy ta modlitwa
Maryi? W czym mamy ją naśladować w swoim życiu modlitwy? Uderza w tej modlitwie
fakt, że jest ona uwielbieniem Boga. Właśnie tego nas uczy Maryja, że modlitwa
musi być przede wszystkim uwielbieniem Boga. Nasza modlitwa jest przeważnie modlitwą
błagalną. Dla wielu modlitwa po prostu utożsamia się z prośbą - modlić się
znaczy dla nich prosić o coś Boga. Modlitwa błagalna jest jedną z form modlitwy
i jest to dobra modlitwa. Także przez nią przynosimy chwałę Bogu, bo modląc
się do Boga w różnych potrzebach, prosząc Go o różne dobra, uznajemy tym samym,
że On jest dobry, że jest wszechmocny i uznajemy swoją zależność od Boga.
Dlatego modlitwa błagalna jest również formą uwielbienia Boga. Ale oprócz
modlitwy błagalnej nie może zabraknąć w naszym życiu modlitwy dziękczynienia.
Łączy się ona z modlitwą prośby, bo za otrzymane dary musimy Bogu dziękować.
Modlitwa błagalna i dziękczynna są jednak modlitwami w jakimś stopniu
egocentrycznymi, może nawet egoistycznymi, punktem wyjścia bowiem jesteśmy my,
nasze potrzeby, nasze braki, ewentualnie to, co otrzymaliśmy, co zostało nam
dane, z czego się cieszymy i za co dziękujemy Bogu. Natomiast modlitwa uwielbienia
jest w swojej treści na pewno najdoskonalszą modlitwą i musimy ją postawić na
pierwszym miejscu. Właściwie każda modlitwa powinna zaczynać się od uwielbienia
Boga. W modlitwie liturgicznej, zanim odmawiamy precesy,
czyli prośby, recytujemy psalmy, które przeważnie mają charakter uwielbienia
Boga. Niektóre z nich są błagalne, ale w jutrzni i w nieszporach przeważnie są
dobierane psalmy wielbiące. Również we mszy świętej, zanim wypowiemy prośby,
śpiewamy Chwała na wysokości Bogu, uwielbiamy Boga.
W Kościołach chrześcijańskich
w naszych czasach rozwija się tak zwany ruch charyzmatyczny, ruch odnowy w
Duchu Świętym. Jedną z charakterystycznych cech tego ruchu jest przywrócenie
właściwego miejsca modlitwie uwielbienia w życiu chrześcijan. Modlitwa charyzmatyczna,
która jest bezpośrednio inspirowana czy nawet sprawiana przez Ducha Świętego,
objawia się najpierw jako modlitwa uwielbienia Boga. Często zaskakujące i
trudne do wytłumaczenia zjawisko modlitwy w językach, dzisiaj dość powszechne
w kręgach odnowy charyzmatycznej, również jest modlitwą uwielbienia. Nikt nie
rozumie słów tej modlitwy, kiedy jednak czasem jest ona tłumaczona, spotykamy w
niej fragmenty psalmów albo jakieś inne motywy wielbienia Boga. Modlitewne
grupy charyzmatyczne zaczynają zawsze swoje spotkania od modlitwy uwielbienia,
a potem dopiero przychodzi czas na modlitwę błagalną, wstawienniczą.
Przypatrzmy się modlitwie
Maryi. Od początku do końca jest ona modlitwą uwielbienia. Nie zawiera ani
jednej prośby. Nie jest to też modlitwa dziękczynna; chociaż Maryja mówi: wielkie rzeczy uczynił mi
Wszechmocny, jednak akcent spoczywa nie na tym, co uczynił Bóg Maryi, ale na tym, co
objawia Jego wielkość, Jego wspaniałość, Jego dobroć, Jego miłosierdzie.
Modlitwa Maryi jest wyliczeniem przymiotów Bożych i wyznaniem ich przez
uwielbienie. Zaczyna się ona od słów: Wielbi dusza moja Pana, które są wprowadzeniem do
uwielbienia. Maryja chce wielbić Pana, dlatego zaczyna od tych słów: Wielbi dusza moja Pana i
raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Kolejne wiersze mówią o tym,
kim jest Bóg, jakie są Jego przymioty, za co mamy Go uwielbiać, za co mamy Go
wyznawać. Bóg jest wszechmocny, Bóg jest święty, Bóg jest miłosierny. Wielkie rzeczy uczynił mi
Wszechmocny, święte jest Jego imię, Jego miłosierdzie z pokolenia na
pokolenie. Bóg
posiada moc i ją objawia: strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych,
głodnych nasyca, ujmuje się za swoimi sługami, wypełnia swoją obietnicę. Cała ta
modlitwa jest hymnem uwielbienia Boga i wyznaniem Jego przymiotów, dzięki którym
zasługuje On na nasze uznanie, wyznanie i uwielbienie.
Ta modlitwa Maryi powinna
stać się dla nas wzorem. I w modlitwie osobistej, i w modlitwie wspólnej
powinniśmy się przyzwyczaić do tego, żeby zawsze zaczynać od uwielbienia Boga.
Uświadamiamy sobie przymioty Boże, dzieła Boże - nie tylko te, które dotyczą
nas osobiście, których może bezpośrednio doznaliśmy, ale te dzieła Boże, które
dokonują się w całej historii, wobec całego świata, wobec całego rodzaju
ludzkiego, te dzieła, które objawia świat, przymioty Boże, które objawia nam i
przyroda, i historia. To wszystko musimy wyznawać, uznawać w naszej modlitwie
uwielbienia Boga.
Uwielbienie Boga jest
pierwszym celem modlitwy. Modlitwa nie jest w pierwszym rzędzie czymś, co ma
nam przynosić jakieś bezpośrednie korzyści. Modlitwa musi posiadać pewien rys
bezinteresowności. Im bardziej jest bezinteresowna, tym milsza Bogu, tym
cenniejsza. Ten rys bezinteresowności modlitwy wyraża się szczególnie w modlitwie
uwielbienia.
Carlsberg, 22 grudnia 1982 r.
Modlitwa wstawiennicza to
szczególny rodzaj modlitwy wspólnoty chrześcijańskiej - obok modlitwy
dziękczynienia, uwielbienia czy prostej modlitwy błagalnej. Modlitwa wstawiennicza
jest szczególnym rodzajem modlitwy błagalnej. Polega ona na tym, że
poszczególni członkowie wspólnoty modlą się nie za samych siebie, ale za
drugich, za braci. Przez modlitwę wstawienniczą w znaczeniu ściślejszym rozumiemy
taką modlitwę, w której modlimy się nie za siebie, ale za drugich, i w której
jednocześnie ktoś prosi wspólnotę o modlitwę. Szczególna wartość tej modlitwy
leży właśnie w tym, że zachodzi tu pewna wymiana, pewien dialog we wspólnocie.
Ktoś zwraca się do wspólnoty z prośbą o modlitwę za siebie czy też w intencji,
która mu szczególnie leży na sercu, troszcząc się o kogoś, wiedząc o kimś
bliskim, kto jest w jakiejś potrzebie - niekoniecznie trzeba prosić za siebie.
Ta forma modlitwy jest
szczególnie owocna i miła Duchowi Świętemu. Wyrażają się w niej dwa przymioty,
które decydują o skuteczności modlitwy. Są to pokora i bezinteresowność. Ten,
kto prosi wspólnotę o modlitwę, spełnia tym samym akt pokory. Uznaje i wyznaje
wobec wspólnoty swoje potrzeby, swoje braki, swoje słabości. Równocześnie
uznaje, że nie potrafi sam dobrze się modlić, że potrzebuje pomocy braci ze
wspólnoty. To jest pierwsza wartość tej modlitwy: ten, kto prosi o modlitwę
wstawienniczą, najpierw musi stanąć wobec Boga i wobec wspólnoty w pokorze. A
pokora sprawia, że modlitwa staje się miłą Bogu, że Bóg tej modlitwy
wysłuchuje.
Drugi przymiot modlitwy
wstawienniczej łączy się z tym, że modlimy się nie za siebie, a za kogoś
drugiego, a w tym wyraża się jakaś bezinteresowność. Ten istotny przymiot
miłości sprawia, że ta modlitwa jest miła Bogu, że Bogu się podoba. Bóg pragnie
właśnie takiej modlitwy i takiej modlitwy wysłuchuje.
Praktycznie modlitwa
wstawiennicza przebiega w ten sposób, że najpierw ktoś prosi wspólnotę o
modlitwę, wymieniając, w miarę możliwości, swoje konkretne potrzeby. Nie
ogólnikowo: „Módlcie się za mnie", ale wskazując na jakąś określoną
sprawę, w której potrzebna jest pomoc modlitewna wspólnoty. Prośby można także
przekazywać na piśmie temu, kto przewodniczy modlitwie, a on przedstawi je
wspólnocie. Potem, jeśli to możliwe, każdy powinien sformułować modlitwę za
tego, kto o nią prosi, zgodnie z ukazaną intencją, albo też, jeżeli ona nie
jest zbyt szczegółowa, modlić się, idąc za natchnieniem Ducha Świętego, który
może wskazać, o co prosić dla danej osoby. Ta sformułowana za kogoś modlitwa
kończy się aklamacją wspólnoty, na przykład taką, jak w modlitwie powszechnej:
„Ciebie prosimy, wysłuchaj nas, Panie" albo ten, kto się modli, kończy
swoją prośbę słowem „Amen" i wszyscy powtarzają „Amen", to znaczy, że
dołączają się do tej modlitwy, czynią tę modlitwę swoją własną. W ten sposób
modli się cała wspólnota, a nie tylko ten, kto bezpośrednio wypowiada prośbę w
intencji osoby, która o modlitwę prosiła. Można powiedzieć, że tak pojęta
modlitwa wstawiennicza jest najlepszą formą modlitwy błagalnej, jaką znamy i
dlatego powinniśmy ją często praktykować w naszych wspólnotach.
We wspólnotach tak zwanych
charyzmatycznych, które posiadają szczególne dary modlitewne, modlitwa wstawiennicza
przybiera jeszcze inną formę. Nie ma tutaj różnicy co do istoty tej modlitwy,
ale istnieją dodatkowe elementy - łączy się ona tutaj często z gestem
nakładania rąk. Jest to zewnętrzny znak tego, że chcemy dla kogoś uprosić łaskę
Ducha Świętego. Modlitwa wstawiennicza przybiera też we wspólnotach
charyzmatycznych formę tak zwanego chrztu w Duchu Świętym. Ten „chrzest w Duchu
Świętym" jest niczym innym jak właśnie pewną szczególnie uroczystą formą
modlitwy wstawienniczej. Nie ma tu jakiejś istotnej różnicy, bo to nie jest
czynność sakramentalna, tak jak chrzest, ale jest to właśnie forma modlitwy
nawiązująca do tradycji sięgającej początków chrześcijaństwa. Istnieją osoby
obdarowane szczególną mocą modlitwy wstawienniczej i często zdarza się dzisiaj
we wspólnotach charyzmatycznych, że w ten sposób uprasza się komuś łaskę
uzdrowienia duchowego czy fizycznego. Nierzadkie są nawet jakieś cudowne
skutki tej modlitwy. Duch Święty w ten sposób pokazuje, jak miła jest Mu ta
modlitwa, jak pragnie obficie udzielać swoich darów właśnie za pośrednictwem
wspólnoty, za pośrednictwem tych, którzy oddają Mu się jako narzędzia, żeby
przez te narzędzia obdarzył kogoś łaską.
Carlsberg, 18 maja 1983 r.
Wszyscy
zaś wobec siebie wzajemnie przyobleczcie się w pokorę, Bóg bowiem pysznym się
sprzeciwia, a pokornym łaskę daje. Upokorzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby
was wywyższył w stosownej chwili. Wszystkie troski wasze przerzućcie na Niego,
gdyż Jemu zależy na was (1 P 5, 5b-7).
Słowa św. Piotra wszystkie troski wasze
przerzućcie na Niego są wezwaniem do modlitwy błagalnej. W niej bowiem
dokonuje się to przerzucenie trosk na Boga, na Jezusa Chrystusa, naszego
Zbawiciela. Dzieje się to w wierze i w głębokim przekonaniu, że Jemu zależy na
nas. W ten sposób wyrażamy też naszą wiarę w Jego miłość, bo miłość polega na
tym, że temu, który miłuje, zależy na tym, kogo miłuje.
Chciałbym w dzisiejszym
rozważaniu zwrócić uwagę na związek, który zachodzi między tym a poprzednim
zdaniem Listu św. Piotra: Upokorzcie się więc pod mocną ręką Boga, aby was
wywyższył w stosownej chwili. To wywyższenie w stosownej chwili oznacza wysłuchanie
naszej modlitwy. Kiedy Bóg nas wysłuchuje, wywyższa nas, podnosi nas z tego
udręczenia, w jakim się znajdujemy, z tej potrzeby, która każe nam do Niego
wołać. Wszelkie wysłuchanie modlitwy jest właśnie tym wywyższeniem nas przez
Boga. Musi je jednak poprzedzić nasze uniżenie czy upokorzenie się przed
Bogiem. Bóg
bowiem pysznym się sprzeciwia, a pokornym łaskę daje. Upokorzcie się więc pod
mocną ręką Boga.
Bóg sam dokonuje naszego
uniżenia. Na tym polega oczyszczające działanie Jego łaski w nas. Wysłuchanie
modlitwy, wywyższenie nas przez Boga zawsze poprzedza pewnego rodzaju chłosta z
Jego strony - właśnie to uniżenie, upokorzenie. Bóg daje nam światło, abyśmy
poznali swoją nędzę, niegodność, swoją grzeszność i skażenie. Jeżeli wchodzimy
w tę rzeczywistość, jeżeli ją uznajemy, jeżeli mocno stajemy na fundamencie
wewnętrznej prawdy o sobie, to jesteśmy pokorni. Pokora polega na uznaniu
prawdy o sobie i na tym, żeby tę poznaną prawdę zaakceptować, czyli upokorzyć
się pod mocną ręką Boga.
Kiedy czytamy świadectwa
spisane przez Siostry Maryi z Kanaan[1],
mamy wrażenie, że są one przede wszystkim świadectwem modlitwy wiary. To, co w
nich szczególnie uderza, to właśnie związek zachodzący pomiędzy modlitwą
wysłuchaną przez Boga a uniżeniem się, upokorzeniem się przed Nim. Ktoś
powiedział o książce Matki Bazylei, że uderza w niej ukazanie bardzo ścisłego
związku pomiędzy wysłuchaną modlitwą a wejściem w uczciwą relację do Boga i do
innych ludzi. Modlitwa, która nie uwzględnia tego związku, jest bezowocna. Jest
ona tylko wypowiadaniem pustych słów, które nie mają żadnej mocy, które nie
potrafią skłonić Boga do działania na naszą rzecz. Z Bogiem nie możemy rozmawiać
na zasadzie równości, nie jesteśmy Jego partnerami, nie możemy z Nim rozmawiać
jak z człowiekiem, któremu przedstawiamy swoje problemy czy sprawy. Jeżeli w
taki sposób stajemy przed Bogiem, to przyjmujemy postawę wewnętrznego
zakłamania wobec Niego - nasza modlitwa nie ma wtedy mocy.
W początkach życia
wewnętrznego, życia wiary, Bóg wysłuchuje nieraz i takich niedoskonałych
modlitw, uwzględniając naszą słabość. Im bardziej jednak postępujemy w życiu
wewnętrznym, im dłużej trwamy na tej drodze, tym bardziej Bóg nas oczyszcza i
tym więcej od nas wymaga, tym bardziej nas doświadcza w naszej modlitwie. Można
też odwrócić to stwierdzenie i powiedzieć, że im bardziej nas Bóg doświadcza,
im bardziej nas upokarza, tym bardziej przygotowuje nas do wywyższenia w
stosownej chwili, kiedy nasze prośby zostaną wysłuchane. Ta nauka - płynąca ze
świadectwa Sióstr Maryi, których życie jest szkołą modlitwy wiary - jest dla
nas niesłychanie ważna.
Podejmując modlitwę błagalną
w jakiejś ważnej dla nas sprawie, musimy jednocześnie podjąć wysiłek oczyszczenia
naszej relacji zarówno do Boga, jak i względem siebie we wspólnocie oraz wobec
innych ludzi.
Oczyszczenie naszych relacji
wobec Boga polega na wyzbyciu się wszelkich złudzeń co do naszej wartości i naszych
zasług oraz wszelkiego chwalenia się przed Bogiem. Polega ono na zejściu na dno
naszej nędzy, grzeszności i niegodności. Kiedy już nie pozostanie w nas nic, w
czym moglibyśmy z upodobaniem spocząć, kiedy doświadczymy, że jesteśmy samą
nocą, ciemnością i zakłamaniem i kiedy to uznamy i wyznamy przed Bogiem -
wówczas będziemy przygotowani do wywyższenia nas przez Boga przez wysłuchanie
naszych modlitw. Nie myślmy, że wysłuchanie naszej modlitwy jest uwarunkowane
przez nasze zasługi czy cnoty. Jedynym warunkiem jest nasze uniżenie, wyzbycie
się wszelkiej pokusy chlubienia się przed Bogiem. Na tym polega nasza właściwa
relacja do Boga i tylko taka postawa może rodzić modlitwę połączoną z
bezgranicznym zaufaniem. Wtedy najpełniej może się dokonywać przerzucanie
naszych trosk na Boga.
Warunkiem skutecznej modlitwy
jest także oczyszczenie naszych relacji wobec innych ludzi. Oznacza to, że
kiedy przystępujemy do modlitwy w jakiejś bardzo ważnej dla nas sprawie,
najpierw musimy zbadać nasze relacje wobec innych ludzi i postawić sobie
pytanie, w jakim punkcie wymagają one oczyszczenia. Musimy przeprowadzić
rachunek sumienia zwłaszcza z naszego stosunku do tych, z którymi żyjemy na co
dzień, z którymi się codziennie spotykamy. Jeżeli zobaczymy, że te relacje nie
są uporządkowane, że istnieje jakaś pretensja, niedarowana
wina, obłuda czy jakaś uraza w sercu, to najpierw musimy to wszystko
uporządkować zgodnie ze słowem Bożym: Jeżeli przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam
wspomnisz, że brat twój ma coś przeciw tobie (...) najpierw idź i pojednaj się
z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj (Mt
5, 23-24). Ta sama zasada dotyczy modlitwy, bo modlitwa jest także zbliżeniem
się do Boga, do ołtarza Bożego. Pogodzenie się z bliźnimi jest więc drugim
istotnym warunkiem owocnej modlitwy błagalnej. Oczyszczenie tych relacji
pozwala stanąć wobec Boga i liczyć na wysłuchanie z Jego strony. Wtedy modlitwa
nie jest interesowna, nie wypływa z naszych egoistycznych i samolubnych
motywów. A często bywa ona skażona przez to, że u jej podstaw leży jakaś
namiętność, jakaś forma miłości własnej. Chcielibyśmy Boga uczynić sługą
naszych namiętności i naszego samolub-stwa. Taka
modlitwa nie może się Bogu podobać i dlatego nie może On jej wysłuchać.
Jesteśmy wezwani do szkoły modlitwy,
to znaczy na taką drogę, która warunkuje wysłuchanie modlitwy. Modlitwa
błagalna jest równocześnie modlitwą, która nas oczyszcza i przemienia, uwalnia
od złudzeń i kłamstwa, od pychy i braku miłości wobec innych ludzi. Jest
modlitwą, poprzez którą Bóg dokonuje dzieła oczyszczenia naszego serca i
przygotowuje nas do wzrostu w miłości. Przez taką modlitwę doprowadza nas Bóg
do postawy, o jakiej mówi św. Piotr w innym fragmencie swego Listu: Skoro już dusze swoje
uświęciliście, będąc posłuszni prawdzie celem zdobycia nieobłudnej miłości
bratniej, jedni drugich gorąco czystym sercem umiłujcie (1 P 1, 22). W takiej postawie możemy ufnie stanąć przed Bogiem i
wołać do Niego w każdej potrzebie. Pan bowiem jest naszym Pasterzem i niczego
nie może nam braknąć, na Niego możemy z ufnością przerzucić wszystkie troski,
wiedząc, że Jemu zależy na nas - bo On nas miłuje, a oczyściwszy nas, wysłucha
wszystkich naszych próśb, które są zgodne z Jego wolą.
Carlsberg, 19 lutego 1987 r.
[1] M. Basilea
Schlink, Cuda Boże dzisiaj. Szkoła modlitwy wiary, Ewangelische Marienschwesternschaft,
Darmstad - Eberstadt 1987.